Skocz do zawartości

Darek

  • wpisów
    63
  • komentarzy
    48
  • wyświetleń
    42013

Jezioro Margonińskie - czas przeszły i przyszły


Grendziu

3740 wyświetleń

 Udostępnij

Miałem bodajże 14 lat kiedy pierwszy raz pojechaliśmy pod namiot w lesie  nad jeziorem w  Margoninie. Całe nadbrzeże było zarezerwowane dla stałej ekipy braci wędkarskiej dzięki uprzejmości gospodarstwa rolnego PGR Dziewoklucz. Wcześniej nad tą wodą łowiłem chyba raz. Kojarzę, że na próbę z ojcem przy dzikiej plaży na wypłycaniu w kwietniu za pierwszym razem łowiliśmy duże ponad 2 kg złociste leszcze. Woda przez wiele lat wcześniej była zamknięta dla wędkujących i rybaków w celu odrodzenia się populacji ryb w jeziorze. Dzięki temu powstał swoisty raj dla wędkarzy - w Polsce było ELDORADO :)


IMG_5967.thumb.JPG.21975a86f756428b5939e

Pierwszego roku łowiłem mniej, poprzez kontuzję na windsurfingu, doznałem kręcz karku na obozie na Kaszubach. Przez uraz, przegrywałem z chętnymi do wędkowania na starcie. Na łodzie były tzw "zapiski". Ja z racji wieku, że byłem najmłodszy, najrzadziej wypływałem na takie wyprawy wodne, bo ból zatajałem. 

Pływaliśmy wtedy łodziami wędkarskimi pod "drugi cypel" około 3km wodą od obozowiska. Wypływaliśmy jeszcze w nocy, aby tuż o świcie móc łowić. Nasza miejscówka to proste dno gdzie zestawy spławikowe schodziły na głębokość ok 4m. Co noc łowiliśmy kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt leszczy na 3 łodzie, czasami także trafiała się wzdręga o wadze grubo ponad 1kg. Nęciliśmy w stylu Bogdana Bartona (w sumie to już nie wiem, czy On Nas nauczył tej techniki, czy od nas zaczerpnął pomysł - żartuję Panie B. jakby co), czyli mniej więcej tyle wpuszczaliśmy pokarmu dla ryb ile ich wyławialiśmy. I tak cały czas przez 3 tygodnie. Kończyliśmy łowienie, przeważnie gdy w łowisko wchodziły płotki i zaczynały się psocić.

IMG_5972.thumb.JPG.f7130a6f3787113c2931d

Następnego roku gdy dotarliśmy nad wodę na początku lipca, po kilku nieudanych nocach zmieniliśmy miejscówki. Każda z 3 łodzi dobierała sobie inne miejsce wśród rozległego akwenu. Następnie przez kolejne cztery dni wchodziły do wody miski z "futrem" dla rybek. To co się wydarzyło  potem przerosło nasze najskrytsze marzenia.

W pierwszą noc (w tamtym właśnie roku po raz pierwszy weszły świetliki na spławiki do Polski) uzyskaliśmy totalny rekord w wędkarstwie. Ojciec sam złowił ponad 60 sztuk leszczy, wuja Wiktor z 40 leszczy a Pan "Wąs" z Poznania  z synem 169 sztuk - wszystkie ryby miały powyżej 1kg, a sporo z nich było wagi 3kg i więcej, resztę wypuszczano od razu. Mnie tej nocy niestety nie było na łodzi :( Ale za to kolejne noce nie były mniej owocne. Przeważał w połowach leszcz, czasami także łowiliśmy duże węgorze. Eldorado to to było mało powiedziane.

Kolejne lata wyglądały bliźniaczo, z tym, że moje wędkowanie zaczynało kuleć trochę na rzecz sportu, a w tym tenisa, piłki nożnej czy windsurfingu.

Gdy kończyłem 18 lat rodzice kupuli działkę budowlaną nad Jeziorem Margonińskim i zaczęliśmy się tam budować. Na ryby było mniej czasu, chociażby dlatego, że i człowiek oprócz sportu niemal codziennie jak dostawał wypłatę z budowy, to szedł od razu na podboje do miasta i uganiał się za... "chmielem" w klubie Laguna czy Romero. Oj działo się, działo tam latami :)

Ryby oczywiście też brały, ale z tego co pamiętam to oprócz leszczy to łowiliśmy i karpie i liny czy też niesamowite ilości płoci.

A propos lina, naszło mnie małe wspomnienie. Był zwykły sierpniowy dzień, łowiłem na bata, wtedy miałem zawsze w głowie, że bardzo duże liny chodzą parami i do 30 minut powinno być drugie branie. Nagle trach i bacik w pałąk, walka około 20 minut i lin grubo ponad 2kg w siatce. I tak z trzy razy w ciągu godziny, liny które łowiłem wtedy za każdym razem były większe i większe, pamiętam do dziś ich podbrzusze i płetwy wchodzące niemal w czerwień... Przepiękny widok :)

20150919_191135.thumb.jpg.c4ab5454ae3641

Gdy złowiłem czwartego lina Ojciec wkręcił do mnie na pomost, spojrzał w siatkę i przyniósł mi wiśnie do chrupania. Pobiegł do domu po wędki, ale coś go tam zatrzymało, ja w między czasie wytargałem kolejnego prawie 3kg lina i powiedziałem pas, ze zmęczenia. Gdy Ojciec dobiegł ja na haku miałem wiśnie, a że z zazdrości byłem tego dnia "Wiśnia" właśnie to powiedziałem, że też ma łowić na to co ja, mając nadzieję, że nic nie złowi. No i nagle bum, u mnie ponownie branie na owoc, niestety zestaw nie wytrzymał i nigdy nie dowiedziałem się co tam był za potwór...

Ha, o potworach z Jeziora Margonińskiego w kolejnym kończącym wpisie o tej wodzie, którą na stare swoje lata odkryję zapewne na nowo :)

  • Like 1
 Udostępnij

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...