Skocz do zawartości

KONKURS - WĘDKARSKA OPOWIEŚĆ - LUTY 2018 r.


Grendziu
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Wycinek z opisu z innego tematu za radą jednego z użytkowników forum.:D

Za małolata chyba niewiele uwagi poświęcałem karasiom, ot od czasu do czasu jechało się nad jeziorko złowić jakiegoś żywczyka i przy okazji spędzić miło czas na dłubaniu japończyków, pośród których trafiał się od czasu do czasu złociaczek. Oczywiście też był pożądany jako bardzo dobry żywiec i nie będę tu ściemniał że miały w tamtych czasach u mnie jakieś względy, mało tego, wolałem je niż japońce, więcej brań szczupaków na nie były. No dobrze, ale to już minęło, czasy się zmieniły. Refleksja napłynęła jakieś 20 lat temu, kiedy zacząłem pracować, a wyprawy nad Bug i jego starorzecza, dołki i okoliczne jeziorka odbywały się weekendami, bądź w sezonie urlopowym. Miałem wtedy taki okres po wypadku samochodowym, po złamaniu obojczyka nie mogłem poradzić sobie ze spinningiem, poważniejsze wędkowanie w rzece też odpadało, prawa ręka po zdjęciu gipsu którym byłem jak żółw opasany od szyi aż do pasa, wcale siły nie miała. Jeździłem sobie po okolicy motorkiem i zwiedzałem dołki na które nikt nie zaglądał. Któregoś ciepłego wieczora siedziałem z fajkiem w zębach nad brzegiem starorzecza obserwując co się dzieje dookoła kiedy zobaczyłem spław jakiejś sporej ciemnej ryby, czyżby lin? Niee za szeroki, zacząłem się bardziej przyglądać temu miejscu, było widać że w mocno zarośniętej wodzie coś się porusza i w końcu po około 15 minutach wlepiania gał w to samo miejsce doczekałem się drugiego spławu, tym razem ryba wyszła bardziej na powierzchnię i oczom moim ukazał się piękny karaś pospolity, bardzo ciemny, grzbiet dosłownie czarny a linia boczna aż pomarańczowa, ale jaki szeroki, miał około 30 cm i miałem wrażenie że tak samo szeroki był. Zachwyt, tak, ten spław wzbudził we mnie zachwyt i pożądanie, siedziałem nad brzegiem i snułem plan, skoro nie mogę spinningować, wędkarstwo gruntowe też mi sprawiało jeszcze ból, to ze spławikiem dam radę. Następnego dnia po śniadaniu ruszyłem nad wodę, miałem trochę zanęty, którą zdobyć w tamtych czasach nie było problemem, miałem gotowanego ziemniaczka, kilkanaście rosówek, czerwone i białe robaki i puszkę kukurydzy konserwowej. Łowiłem na wodzie o głębokości około 2 metrów po kilka godzin dziennie od 9.00 rano do 14.00-15.00, ale złotego karasia nie złowiłem, trafiały się japońce, linki i wzdręgi, a złoty nie dał się skusić. Doszedłem do wniosku że mało ich pewnie jest i odpuściłem, zapał ostygł do następnego roku do czerwca, gdzie wracając znad rzeki z ryb odwiedziłem po drodze kolejne jeziorko, przejeżdżając motorem obok niego zauważyłem kotłowaninę jakąś w wodzie więc zaciekawiony zatrzymałem się i zacząłem się przyglądać wodzie. Ewidentnie coś odbywało tarło i to coś sporego, bo wodne zarośla chodziły jakby je ktoś tam od spodu zdrowo piłował, czekałem chwilę zanim ryby w rozrodczym szale nie wyszły do powierzchni i zaniemówiłem, oczom moim pojawiły się chyba ze trzy złote kapelusze, takich wielkich jeszcze nie widziałem. Przyglądałem się z godzinę temu widowisku i już wiedziałem że nie odpuszczę. Na początku lipca miałem urlop i od razu zacząłem szukać złociaków w jeziorku. Na początku nie łowiłem, wracając z rzeki podnęcałem przez tydzień jeziorko i dopiero po tygodniu usiadłem ze spławikiem. Nęcenie kulkami zanęty z siekanymi rosówkami i kukurydzą było bardzo skuteczne, łowiłem piękne liny, japońce nawet ponad kilogramowe i wzdręgi, a złociaków ani jednego. Po tygodniu dotarło do mnie że robię coś nie tak. Postanowiłem się wybrać ze świetlikami na nockę. Wieczorem nad wodą nigdy za długo nie siedziałem ze względu na teren przygraniczny, ale akurat do rzeki był spory kawałek i nikt się nie czepiał. Brania były jakieś tam, ale kątem oka jak już słońce schowało się za drzewami zauważyłem na płytkiej mocno zarośniętej aloesem wodzie spław niedużego karasia złocistego. Zaciekawiony wziąłem jedną spławikówkę zmniejszyłem grunt na jakieś pół metra i wstawiłem spławik w oczko pomiędzy pływającym aloesem, po około półgodzinie zanotowałem delikatne branie na czerwonego robaczka, kurcze, będzie lin, spławik delikatnie tańczył, przynużał się aż w końcu delikatnie poprowadził, więc przyciąłem i jest zamiast linka złoty karasek, no w końcu. Poleciałem po zanętę i drugą wędkę. Wrzuciłem garstkę zanęty w oczko i...... przesiedziałem dwie godziny bez brania. Wróciłem na stare miejsce i do rana złowiłem kilka ryb jeszcze, ale nie złotego karasia. Następnego dnia powtórka, a jako że w nocy nic się nie działo, to postanowiłem posiedzieć do późnego wieczora. Tym razem znów płytka woda, dwie wędki, dwa oczka pomiędzy pływającym aloesem oddalone od siebie o jakieś 5-6 metrów, jedno nęcone, drugie nie. W nęconym oczku brania co chwilę, małe wzdręgi żyć nie dają, trafia się mały linek i kilka japończyków, na nienęconym nic do czasu aż słońce nie schowało się za horyzont. Spławik delikatnie się przynużył, wyłożył, znów przynużył i pojeeechał. Po zacięciu miły opór i pytanie, japoniec? Czy nie japoniec, ale po chwili wraz z kawałkiem moczarki wyjmuję pięknego złociaka, po około 20 minutach drugiego. W sumie to złowiłem ich tego dnia kilka do czasu aż nie widziałem już spławika.Od tamtej pory co roku poświęcam część mojego urlopu na szukanie złociaków w nadbużańskich dołkach. :D

DSCF8382.JPG

SAM_2257.JPG

SAM_2422.JPG

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat troszkę ucichł, jak większość konkursów. Szkoda, super się Was czyta. Przeglądam dziś forumowe "piwnice" Znalazłem filmik wstawiony przez @Grendziu który już chyba 3 lata wstecz widziałem i na SiG zapodałem. 

Patrząc na Pana w Kaszkiecie w steranej marynarce+ plecak, przy nim podbierak i kanka, wróciłem do czasu gdy postanowiłem zostać Mięsiarzem.

Ciężko było. Z początku, zero wzorców w rodzinie chętnych do pomocy, choć wuja, chrzestny, to zapalony wędkarz. Więc radź se gówniarzu sam. Uparłem się. Ale skąd sprzęt? Ojciec miał piękny bambus + super kołowrotek o obrotowej szpuli, przywieziony z DDR I choć sam nie wędkował to, wara od sprzętu. Doczekałem końca roku szkolnego, bodajże 5 klasy. Świadectwo całkiem w dechę, starzy Happy. Było się czym pochwalić babciom, dziadkom, ciotkom i wujkom. Szczęśliwie, przełożyło się to na korzyści finansowe. Na tamte czasy, całe 92zł. Decyzja prosta. Sklep sportowy na Jagiełły i stoisko wędkarskie. Wpadamy i rozczarowanie. Super bambusy, poza zasięgiem, a na dodatek przyjęcie towaru. Sami wiecie, że małolata ciężko zniechęcić więc, czekamy. Wystawiają i widzę swoją "Szangrila" Cudeńko, Made in CCCP. Śliczniusie, zielone, z rękojeścią plastikową, przy której korek, to epoka kamienia łupanego. No ale jak każdy sen i Mój szybko zgasł. Brakuje 3zł. :$ Czarna rozpacz, bo do domu daleko. Jednak Anioł stróż w osobie Ciotki kolegi czuwał nade mną. Posiadłem to cudo. Całe 270cm Moje. Pominę tu teraz walkę o fundusze na ołowiane taśmy i jakieś haki, których nawet zawiązać nie potrafiłem. 

"Long long Tajm"

Sprzęt jest, no więc jak i gdzie połowić???  Eureka!!!!!

Załapałem, że gość który sprząta z żoną posterunek MO nad którym mieszkaliśmy, to zapalony wędkarz. Dzień w dzień, o 6 rano, nawiedzali posesję by ją ogarnąć. Słyszałem kiedy zaczynają, bo mieszkaliśmy na górze. Całą noc czekałem. Gdy zaczęli, lecę na dół i w prośby. Panie starszy, Pan wędkuje. Ja, nic nie umiem, nawet nie wiem gdzie woda. Proszę Mnie zabrać. Wyrok? NIe!!!!!!!!!! No i tu mnie gość nie docenił. Mieszkali nie daleko ode mnie. Jeździł rowerem, co doskonale miałem już opracowane i to co dzień, po pracy. Moja Czajka, była już uszykowana z wieczora. Oni do domu, Ja na rower i kilka metrów za ich bramą waruję. Chyba chciał Mnie przetrzymać bo niemal 2h stałem. W końcu wyjeżdża. Ja bez słowa za Nim. Dotarliśmy do Świerkocina. Słowem nikt się nie odzywa. On się rozkłada, Ja siedzę na wale i obserwuję. Po godzinie podchodzi. Choć, Mówi. Pokaż wędkę. Zaprowadził pod krzak, pokazał gdzie rzucać. Złapałem kilkadziesiąt płotek, na kulki z chleba bo nic innego nie Miałem. Moje szczęście nie miało granic do momentu, gdy zerwałem hak. Popłakałem się, bo nie miałem w zapasie, a nawet jak bym miał, zawiązać nie potrafiłem. Po czasie podszedł i pomógł Mi. Wracałem w niebo wzięty. Do końca wakacji jeździliśmy razem, rowerami. Jak zaspałem, czekał na Mnie. Takie były początki Aruniowego wędkowania. Zapomniałem dodać że na Warcie.

PS. Po miesiącu odkryłem, że w mojej super wędce, w rękojeści, po odkręceniu korka, był gotowy zestaw spławikowy, a w samym korku, 10 haczyków z oczkiem. Wiązałem je z początku na supełki. ;)

Proszę nie oceniać moich wypocin. to jedynie zachęta dla innych. Jako Mod, nie mogę brać Tu udziału. 

  • Like 2
  • Thanks 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator

Historię prawdziwą o potworze z Margonina znacie, to teraz trochę kontynuacji tej powieści oraz sytuacje mrożące krew w żyłach, ponieważ nie jestem mistrzem pióra, dodam, że na samą myśl zawsze ciarki mi przechodzą.

Po potworze z Loch Ness z jeziora margonińskiego tegoż lata zaczęły się opowieści dziwnej treści, znajomi, rodzina nie za bardzo chcieli nam  w cokolwiek wierzyć. Mój Ojciec nie jest wylewny, nigdy nie ściemniał, więc ów historyjka dziwnie brzmiała w jego ustach. Sam jestem ciekaw na ile dany przypadek pamięta w wieku 70lat i jak go wspomina. Podczas jednej z relacji u znajomego, przytoczył On nam dwie krótkie historie. Jak to w latach 50tych /60tych na sieci złowiono suma prawie 200kg oraz to jak.... Wędkarz łowiąc z łodzi na żywca kilkakrotnie przegrał walkę ze szczupakiem, a raz dosłownie. Jeździł od kilku dni w to samo miejsce, miał branie i zrywkę, w końcu kupił żyłkę 0,5mm i postanowi go wyciągnąć. Gdy było ów kolejne branie obwiązał żyłkę kilka razy na łokciu i nadgarstku w sposób jak zwija się kabel i postanowił powalczyć. Niestety walkę przegrał, szczupak który ponoć miał około 120cm zapikował pod łódkę wciągnął delikwenta i zatopił. Szukano go kilka dni, aż po kilku dniach wypłynęła najpierw jego ręka z żyłką i znaleziono Go wraz z martwym zaduszonym szczupakiem przy trzcinach....

Jak u nastolatka bodajże wyobraźnia na taką opowieść bardzo mocno zadziałała. A, że wędkarstwo było u mnie jak narkotyk, sam na łódkę na nocki nie chciałem jeździć po incydencie z "pustakiem", więc postanowiłem pójść na pomost.
Była to dziwna noc, zimna, deszczowa, mało brań, jednak siatka z rybami jakoś zamoczona. Domek nad jeziorem mam tak położony, że dzieli mnie tylko las (jakieś 80-100) od pomostu. Wiatr i zimno tyle pamiętam, a gdy ryba nie bierze, to czasami oko się zamyka.... A gdy się oko zamyka, to przychodzi sen, a mimo, że zimno jest to sen może rozgrzać Cię do czerwoności. Po emocjach z potworem i dziwnych opowieściach wędkarskich, na wpół wygięty na niewygodnym krześle, tuż nad ranem we mgle, we śnie przyszedł ów do mnie człowiek z ręką owiniętą na żyłce, a w zasadzie nie tyle co przyszedł, co przypłynął martwy,  a poniekąd to ta ów ręka wystawała przy trzcinie i wołała do mnie , uwolnij mnie proszę, Darek pomóż mi...........
Gdy się obudziłem w tym cholernym śnie, to Ben Johnosn, kanadyjski lekkoatleta w latach swojej świetności nie miałby żadnych szans w biegu na 100m. Cały zziajany wnurzyłem się do pościeli, zapominając o całym majdanie nad wodą, dopiero w południe zabrałem wędki,  podbierak i różne akcesoria z pomostu. Tegoż lata już na nockę nie poszedłem.....

  • Like 1
  • Haha 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

28 minut temu, Grendziu napisał:

 Niestety walkę przegrał, szczupak który ponoć miał około 120cm zapikował pod łódkę wciągnął delikwenta i zatopił. Szukano go kilka dni, aż po kilku dniach wypłynęła najpierw jego ręka z żyłką i znaleziono Go wraz z martwym zaduszonym szczupakiem przy trzcinach....

 

Można mu pomnik postawić, jako poległemu w walce z żywiołem natury, ale wiernemu /swej pasji / do końca ! :D

 

Darku, czy się kiedyś zastanawiałeś nad podjęciem twórczości w dziedzinie fantasy ? Jeżeli takie stany umysłu osiągasz bez wspomagania to tylko pozazdrościć ! :o

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator
12 minut temu, Jurek napisał:

Można mu pomnik postawić, jako poległemu w walce z żywiołem natury, ale wiernemu /swej pasji / do końca ! :D

 

Darku, czy się kiedyś zastanawiałeś nad podjęciem twórczości w dziedzinie fantasy ? Jeżeli takie stany umysłu osiągasz bez wspomagania to tylko pozazdrościć ! :o

Kiedy to są prawdziwe opowieści, jestem na prochach aktualnie, bo mam gorączkę, ale tak było :( 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

34 minuty temu, Grendziu napisał:

Kiedy to są prawdziwe opowieści, jestem na prochach aktualnie, bo mam gorączkę, ale tak było :( 

Akurat ! Wiesz po ilu dniach mogłaby się taka ręka oddzielić od tułowia ? No chyba, że ją szczupły odgryzł w zaciekłej walce o życie !:cry-min:

Edytowane przez Jurek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

49 minut temu, Jurek napisał:

Akurat ! Wiesz po ilu dniach mogłaby się taka ręka oddzielić od tułowia ? No chyba, że ją szczupły odgryzł w zaciekłej walce o życie !:cry-min:

A czy napisałem,że się oddzieliła,ja widziałem to potem przez sen....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

59 minut temu, Dariusz Grenda napisał:

A czy napisałem,że się oddzieliła,ja widziałem to potem przez sen....

Ok. Darku,  przepraszam !  To ja chyba miałem przez chwilę,  przypisywaną Tobie wizję fantasy :$

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...