Skocz do zawartości
Grendziu
Grendziu

Zlot "dla Ryb" wspomnienia z września

   (0 opinii)

 

            Pomysł zorganizowania zlotu fundacji "dla Ryb" pojawił się już dawno, termin zaś wynikał z wielu wypadkowych: wolnego czasu, zaplanowanych zajęć itd. W końcu jednak zapadła decyzja, że 23 września rozpocznie się nasze spotkanie. Miejsce związane z fundacją, czyli patronackie łowisko: Ługi Wałeckie.

            Termin zapadł, czas nastał, zaczęło się.

Z relacji  na forum dlaRyb.pl widać, że pierwsi chętni (oczywiście Grendziu) ruszyli już w czwartek, inni koledzy jadą w piątek rano lub południe. Ja łączę wyjazd na konferencję (Gdańsk) z późniejszą wyprawą na zlot. Ech, trochę czasu to zajmie. Pod koniec wycieczki kolejowo-busowej, późnym wieczorem dzwonię do towarzyszy, że już ledwie kilka kilometrów zostało do celu i proszę o transport. Przyjeżdża ekipa, radosna i miła (Ostap powozi zaprzęgiem). Mija kilka minut i dowożą mnie nad wodę, jestem na zlocie, jestem w doborowym towarzystwie.

            Pogaduszki, powitania, łyk zimnego piwka i siedzę na ławeczce, widząc uśmiechniętego Arka i Elvisa, poznając Karola, rozpoczynając dysputy z Łukaszem. Dyskusje, żarty i śmiech, tak można podsumować piątkowy wieczór, który rozpoczął oficjalną, wspólną imprezę (choć łowienie ryb odbywało się już od godzin porannych).

            Dobrzy ludzie nie dość, że dowieźli na miejsce, to i chatynkę zbudować raczyli (wspólna nasza kwatera z Elvisem). A namiocik stał w strategicznym miejscu, tuż nad wodą, nieopodal stanowiska Ostapa i graciarni Grendziola. Poranny zgiełk (choć szarość przebija przez ścianki namiotu) wyraźnie wskazuje, że ludkowie ryby łowić będą i poczeli odpowiednie ku temu działania. I tu zaczyna się moja przygoda z tymi wszystkimi metodami i nowinkami. Sami swoi, więc beztrosko biegam pomiędzy potężnymi kulkami mocy Ostała, pomysłami Karola, a znacznie lżejszym kalibrem stosowanym przez Arka i Elvisa. Grendziu też ma swój sprzęt i kombinuje co użyć, a czym mnie wesprzeć. Nie ma co ukrywać, postanowiłem być jeno drobnym łowcą i jakiegoś bata planowałem poużywać. Ale wraz z upływem czasu, pogaduszkami z każdym z kolegów, odwiedzinach i spacerach, bat ów mało używany został. Hmm, mam wrażenie, że wcale mi to nie przeszkadzało i nie widzę żadnego uszczerbku w zabawie tudzież wrażeniach.

            Przyglądając się Ostapowi, nękałem go w temacie potężnych zarzutów przynęty a jednocześnie fajnie było pooglądać jego łódkę zanętową w akcji. Grendziu za to bawił się w mieszenie składników „oszołamiających” ryby, wspierając się robactwem wszelakim.

            Zrobiło się jasno i wtedy dostrzegłem zabawnie wyglądający samochód, którego przednia szyba pokryta była wszelkiej maści zanętami i traktorami wędkarskimi, jak się okazało, naszego dobroczyńcy, firmy: MacKarp. Nie dość, że była okazja protestować ów sprzęt, to i wygrać można było trochę zapasów.

            Dzień się rozwijał, tu i ówdzie odbywały się pogaduszki, koledzy techniki i pomysły zmieniali jak tu rybki przechytrzyć, co pewien czas ktoś rybę upolował i do wagi się przymierzył. Nie ma to jak połączenie koleżeńskiego spotkania z beztroską rywalizacją wędkarską. Dzień trwał, radośnie, rybnie, w ciepłej atmosferze powietrza (choć dość zimnej wodzie: 8°C). Do wieczora rybek złowionych przybyło, jakieś przekąski i zakąski też były. Pogaduszek też nie brakowało, ale to nic, gdy pojawiło się pewne auto, którym kobitki zajazd zrobiły (pierwszy zajazd w bieżącej RP, pomijając Mickiewiczowski ostatni zajazd na Litwie).

            Mała wraz ze swoją świtą wręcz kwartet uczyniły. Nie dość, że część z nich miała skażenie wędkarskie, to i entuzjazmem zarażały wszystkie i wszystkich. Oj, to był bal. Śmiech, ogólna wesołość, wszędobylskie pogaduszki kontra chęć łowienia rybek. Wbrew pozorom wszystko się pogodzić dawało. Nie wołać mnie na świadka imion, bom stary i skleroza szybka jest. Mam zaś nadzieję, że nastrój przez nas wytworzony, udzielił się wszystkim i wespół zadowolenie panowało.

            Gdy wieczór dnia sobotniego nastał, czas było w namiocie się skryć. Gdzieś w tle słychać było zarzucanie wędek, holowanie ryb, planowanie.

            Niedzielny poranek, to ostatnie godziny naszej rywalizacji wędkarskiej. Od brzasku wędki pracowały i przynosiły efekty. Coraz to ktoś donosił o nowej rybie, co powodowało przetasowania w tabeli wyników. Rano też pojawili się koledzy polujący na drapieżniki, zresztą skutecznie. Zawsze to pewna odskocznia od tych „kulkowych” przynęt.

            Gdy po godzinie ósmej, Grendziu obwieścił zakończenie zawodów wędkarskich zlotu dlaRyb, to rozpoczęło się podliczanie wyników oraz kontemplowanie ostatnich godzin wspólnego spotkania. Powolne acz czasami mozolne pakowanie swych gratów okraszone było śmiechem towarzystwa oraz rybacko-wędkarskim podsumowaniem zlotu. Ot po prostu, przygotowaliśmy i pożarliśmy gromadnie dwie rybki, spośród tych złowionych na łowisku (oczywiście za specjalną zgodą właściciela wody). Zabawa w pitraszenie rybek wraz elementami mojej indoktrynacji naukowej była kolejną odskocznią od rzeczywistości. Mam tylko nadzieję, że gadulstwem swoim słuchaczy nie przerażam i nienawiść wzbudzam jeno umiarkowaną.

            Nastał czas odjazdów, nieuniknionych. Pojedyncze osoby wyjeżdżały, później większe ekipy, na koniec Grendziu przechwycił mnie i w drogę. Kilka dni nad Ługami Wałeckimi przeszły do trybu: dokonane.

            Bez podsumowania się nie obejdzie.

            Serdeczne podziękowania dla wszystkich którzy pojawili się na zlocie dlaRyb. Równie gorące podziękowania dla darczyńców wspierających zlot i fundację dlaRyb, oraz dla właściciela wody, nad którą mieliśmy okazję przebywać. Wyrazy wdzięczności również dla wszystkich, którzy odwiedzają nasze forum i wspierają nas pomysłami, a z przyczyn wszelakich nie mogli się pojawić na naszym spotkaniu.

            No i specjalne podziękowania dla: Grendzia, Elvisa, Arka, Ostapa, Karola oraz Małej wraz z dzierlatkami, za to, że ów zlot mógł się odbyć, dobrzy ludzie pomagali sobie (nie wykluczając mej postaci), nastrój był niesamowity i przyjacielski oraz to, że trzeba tak trzymać i planować kolejne spotkanie.

            Mówię to ja, czarny charakter nie dość że z wyglądu to i z charakteru. :P
ko1.jpg
Wykład z ichtiologi na "żywym przykładzie" po rozcięciu głowy ryby na pół dowiedzieliśmy się sporo o Jej życiu 

 

ko2.jpg
Z 50 ryb złowionych 10ciu chłopa zjadło dwie, resztę wypuściliśmy, czy to grzech?
 

AUTOR: KOTWIC
 

Opinie użytkowników

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość



×
×
  • Dodaj nową pozycję...