Skocz do zawartości

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'wspomnienia' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • OGÓLNE
    • Witamy
    • FUNDACJA - ŁOWISKA - PORTAL "dla Ryb"
    • Wędkarstwo dla osób niepełnosprawnych
    • Wieści znad wody
    • Nowości na rynku wędkarskim
    • Pozostałe tematy związane z rybami
    • Imprezy i zawody wędkarskie
    • Zanęty wędkarskie
    • Przynęty wędkarskie
    • Konkursy serwisu dlaRyb.pl
  • ŚWIAT NAUKI
    • Przyroda i ochrona środowiska
    • Ichtiologia
    • Prawo
    • Akwarystyka
  • METODY I TECHNIKI WĘDKARSKIE
    • Wędkarstwo gruntowe
    • Wędkarstwo spławikowe
    • Wędkarstwo spinningowe
    • Wędkarstwo morskie
    • Wędkarstwo podlodowe
  • SPRZĘT WĘDKARSKI
    • Akcesoria wędkarskie
    • Kołowrotki
    • Wędki
    • Sprzęt pływający
    • Odzież wędkarska
    • Nasze zakupy wędkarskie
    • Handmade
  • KULTURA
  • ŁOWISKA
    • RZGW - jeziora - rzeki - zbiorniki
    • Komercyjne
    • Zagraniczne
  • GIEŁDA
    • Kupię
    • Sprzedam
    • Zamienię
    • Oddam
  • WOLNA STREFA
    • Kultura regionalna
    • Humor
    • Media
    • Hyde Park
  • SPRAWY TECHNICZNE
    • Regulaminy i administracja
    • Archiwum
    • Uwagi dotyczące forum

Blogi

  • Darek
  • Piotr Traczuk
  • BLOG DANIELA
  • RubiksFishing
  • Feeder transporter
  • Artur Kraśnicki blog
  • Spearfishing-Łowiectwo Podwodne
  • zWędkąPrzezNysę
  • Czesław Czech blok wędkarski
  • Sagittaria sagittafolia
  • Wędkarstwo u Zbyszka
  • Podwodna Polska
  • Feeder & Waggler
  • ABC Wędkarstwa z Kubikiem
  • Mój blog podróżniczy
  • Splot- zawodnicze początki
  • Orszak Trzech Króli
  • Pomysły Pawcia.
  • TOMCZYKwedkuje

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Znaleziono 2 wyniki

  1. Kiełbi w Łużycy żyło zatrzęsienie. Praktycznie na każdym, w miarę spowolnionym odcinku, można było spotkać stadko liczące po kilkadziesiąt sztuk, tych stojących przy dnie, pozornie bez ruchu żerujących rybek. Niektóre osobniki były naprawdę okazowe, zdarzały się i 15 centymetrowe srebrne torpedki. Smakowały wybornie, obtaczane w mące i smażone na masełku. Wtedy po raz pierwszy zetknęliśmy się z zasadą No Kill wypowiedzianą ustami Babci : " przecież takiemu maleństwu to szkoda życia odbierać ". Uspokoiła się trochę gdy wyjaśniliśmy jej, że to nie jest narybek tylko dorosłe okazy. Apetyt na kiełbiki wyraznie w nas osłabł, gdy Babcia odmówiła współpracy i przestała je sprawiać. Nie miała za bardzo czasu na oczyszczenie kilkudziesięciu drobnych rybek. Zemsta trzech urwisów była straszna - wpuszczono 4 sztuki do babcinej studni. Oj, skóra na pośladkach piekła po dziadkowym pasku, gdy sprawa wyszła na jaw. Zapamiętaliśmy Babcię Franciszkę jako osobę bardzo pracowitą, zawsze się krzątającą po obejściu. Jej niska, drobna postać była w ciągłym ruchu. Nigdy się nie skarżyła. Na głowie miała cały dom z obejściem, ogródek, świniaka w chlewiku. Np.: pół dnia spędzała na zrywaniu po okolicznych rowach " zielonego dla wieprzka ". Wszędzie panował wzorowy porządek, obejście było codziennie pod wieczór pozamiatane i wygrabione. I do tego wszystkiego, przez cały miesiąc, miała na głowie trójkę łobuziaków. Gotowała nam cudownie pachnące kluchy na parze, podawała je z sosem karmelowym, za którym wprost przepadaliśmy. Na śniadanie często bywała polewka- palce lizać, albo twarożek ze swojskiego sera wraz ze świeżo zerwanym z ogródka koperkiem. Jego niesamowity zapach towarzyszy mi we wspomnieniach do tej pory. Na podwieczorek zaś - racuchy drożdżowe z cukrem waniliowym i do tego kompot z porzeczek. Już jako dorośli, jeździliśmy specjalnie na nie do Babci. Na podwórzu rosła rozłożysta papierówka. Miała tylko tą wadę, że obdarzała nas jabłkami raz na dwa lata. Ale za to jakże cudownie, orzeźwiająco pachnącymi; pełnymi szklanego miodu, gdy dojrzały. Słodko kwaśny nektar spływał po umorusanych policzkach małych łakomczuchów. Pochłanialiśmy je kilogramami ! Przed domem w pięknie wypielonym ogródku, rosły kocie łapki. Te rosnące na cienkich, wysokich łodygach kwiatki były tak charakterystyczne, że do tej pory gdy je widzę u kogoś natychmiast nasuwa mi się na myśl tamto miejsce. Mieliśmy tam jednego serdecznego kolegę - Zdzicha. Zaraziliśmy go skutecznie wędkarstwem, ale... jak to na wsi bywa, dla niego wakacje to były obowiązki, a nie wczasy. Musiał codziennie paść pięć krów, pilnując by nie czyniły szkody w sąsiedzkich zagonach. Trwało to od rana do późnego popołudnia a trasa przemarszu na pastwisko wynosiła ok. 1 kilometr. Więc siłą rzeczy na łowienie ryb nie pozostawało mu za wiele czasu, za wyjątkiem dni świątecznych. Staraliśmy się być solidarni w jego cierpieniu i często towarzyszyliśmy mu. Ale pewnego upalnego dnia, około południa, krówska zaczęły niespokojnie spoglądać się spode łbów dookoła, popodnosiły ogony i pognały z pastwiska do domu. " Zagziły się " stwierdził Zdzich i wytłumaczył, że to przez atak gzów, boleśnie tnących bydło. Aktywność owadzich natrętów wzrastała wraz ze wzrostem temperatury. Po powrocie do domu nikt już nie wymagał od Zdzicha ponownego kursu na łąki. W ten sposób odkryto wspaniały sposób na skrócenie pobytu na pastwisku. Trzeba tylko było głośno bzyczeć w pobliżu nieszczęsnych zwierząt. Z ust czwórki łobuzów wydobywało się półdzwięczne " bzzzzzyyyyy", jakże podobne do dalekowschodniej mantry, słyszanej obecnie przy okazji seansów medytacyjnych. Zawsze, w końcu, skutkowało to " zagzeniem się " i ucieczką spanikowanych krów do obejścia. I dopóki zdarzało się to raz albo dwa razy w tygodniu, nie wzbudzało szczególnych podejrzeń. Po czym, wczesnym popołudniem, całą czwórką wytrawnych wędkarzy, udawano się na upragnione łowy. Ale gdy gzy zaczęły atakować codziennie - Zdzich " pękł " podczas przesłuchania ! Oj, znowu piekły pośladki, po dziadkowym pasku, oj piekły ! AUTOR: JUREK
  2. Grendziu

    Jezioro Margonińskie - czas przeszły i przyszły

    Miałem bodajże 14 lat kiedy pierwszy raz pojechaliśmy pod namiot w lesie nad jeziorem w Margoninie. Całe nadbrzeże było zarezerwowane dla stałej ekipy braci wędkarskiej dzięki uprzejmości gospodarstwa rolnego PGR Dziewoklucz. Wcześniej nad tą wodą łowiłem chyba raz. Kojarzę, że na próbę z ojcem przy dzikiej plaży na wypłycaniu w kwietniu za pierwszym razem łowiliśmy duże ponad 2 kg złociste leszcze. Woda przez wiele lat wcześniej była zamknięta dla wędkujących i rybaków w celu odrodzenia się populacji ryb w jeziorze. Dzięki temu powstał swoisty raj dla wędkarzy - w Polsce było ELDORADO Pierwszego roku łowiłem mniej, poprzez kontuzję na windsurfingu, doznałem kręcz karku na obozie na Kaszubach. Przez uraz, przegrywałem z chętnymi do wędkowania na starcie. Na łodzie były tzw "zapiski". Ja z racji wieku, że byłem najmłodszy, najrzadziej wypływałem na takie wyprawy wodne, bo ból zatajałem. Pływaliśmy wtedy łodziami wędkarskimi pod "drugi cypel" około 3km wodą od obozowiska. Wypływaliśmy jeszcze w nocy, aby tuż o świcie móc łowić. Nasza miejscówka to proste dno gdzie zestawy spławikowe schodziły na głębokość ok 4m. Co noc łowiliśmy kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt leszczy na 3 łodzie, czasami także trafiała się wzdręga o wadze grubo ponad 1kg. Nęciliśmy w stylu Bogdana Bartona (w sumie to już nie wiem, czy On Nas nauczył tej techniki, czy od nas zaczerpnął pomysł - żartuję Panie B. jakby co), czyli mniej więcej tyle wpuszczaliśmy pokarmu dla ryb ile ich wyławialiśmy. I tak cały czas przez 3 tygodnie. Kończyliśmy łowienie, przeważnie gdy w łowisko wchodziły płotki i zaczynały się psocić. Następnego roku gdy dotarliśmy nad wodę na początku lipca, po kilku nieudanych nocach zmieniliśmy miejscówki. Każda z 3 łodzi dobierała sobie inne miejsce wśród rozległego akwenu. Następnie przez kolejne cztery dni wchodziły do wody miski z "futrem" dla rybek. To co się wydarzyło potem przerosło nasze najskrytsze marzenia. W pierwszą noc (w tamtym właśnie roku po raz pierwszy weszły świetliki na spławiki do Polski) uzyskaliśmy totalny rekord w wędkarstwie. Ojciec sam złowił ponad 60 sztuk leszczy, wuja Wiktor z 40 leszczy a Pan "Wąs" z Poznania z synem 169 sztuk - wszystkie ryby miały powyżej 1kg, a sporo z nich było wagi 3kg i więcej, resztę wypuszczano od razu. Mnie tej nocy niestety nie było na łodzi Ale za to kolejne noce nie były mniej owocne. Przeważał w połowach leszcz, czasami także łowiliśmy duże węgorze. Eldorado to to było mało powiedziane. Kolejne lata wyglądały bliźniaczo, z tym, że moje wędkowanie zaczynało kuleć trochę na rzecz sportu, a w tym tenisa, piłki nożnej czy windsurfingu. Gdy kończyłem 18 lat rodzice kupuli działkę budowlaną nad Jeziorem Margonińskim i zaczęliśmy się tam budować. Na ryby było mniej czasu, chociażby dlatego, że i człowiek oprócz sportu niemal codziennie jak dostawał wypłatę z budowy, to szedł od razu na podboje do miasta i uganiał się za... "chmielem" w klubie Laguna czy Romero. Oj działo się, działo tam latami Ryby oczywiście też brały, ale z tego co pamiętam to oprócz leszczy to łowiliśmy i karpie i liny czy też niesamowite ilości płoci. A propos lina, naszło mnie małe wspomnienie. Był zwykły sierpniowy dzień, łowiłem na bata, wtedy miałem zawsze w głowie, że bardzo duże liny chodzą parami i do 30 minut powinno być drugie branie. Nagle trach i bacik w pałąk, walka około 20 minut i lin grubo ponad 2kg w siatce. I tak z trzy razy w ciągu godziny, liny które łowiłem wtedy za każdym razem były większe i większe, pamiętam do dziś ich podbrzusze i płetwy wchodzące niemal w czerwień... Przepiękny widok Gdy złowiłem czwartego lina Ojciec wkręcił do mnie na pomost, spojrzał w siatkę i przyniósł mi wiśnie do chrupania. Pobiegł do domu po wędki, ale coś go tam zatrzymało, ja w między czasie wytargałem kolejnego prawie 3kg lina i powiedziałem pas, ze zmęczenia. Gdy Ojciec dobiegł ja na haku miałem wiśnie, a że z zazdrości byłem tego dnia "Wiśnia" właśnie to powiedziałem, że też ma łowić na to co ja, mając nadzieję, że nic nie złowi. No i nagle bum, u mnie ponownie branie na owoc, niestety zestaw nie wytrzymał i nigdy nie dowiedziałem się co tam był za potwór... Ha, o potworach z Jeziora Margonińskiego w kolejnym kończącym wpisie o tej wodzie, którą na stare swoje lata odkryję zapewne na nowo
×
×
  • Dodaj nową pozycję...