Skocz do zawartości

Fakty i mity z życia ryb


Jurek
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Dnia ‎2018‎-‎01‎-‎31 o 17:55, Semi napisał:

Jak byście zobaczyli na jakiego woblera kolega złowił lina to byście padli, ja do tej pory uwierzyć nie mogę a to dwa lata temu było i stałem 5 m od niego, mało mi spinning z ręki nie wypadł jak zobaczyłem pięknego lina zapiętego wzorowo za dolną wargę na kotwicy pękatego woblera około 8cm.

Zgodzę się. Jakieś 20 lat temu, tata na jeziorze sławskim złapał lina takiego pod 50 na obrotówkę. Oczywiście zapięty za pysk.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znalazłem też info, że lin pobiera większość pokarmu nie z dna w odróżnieniu do karpia. Mniej więcej tylko 30% pokarmu lin pobiera z dna a karp 60%.

Oczywiście należy brać pod uwagę, że gdy na dnie nie ma nic do jedzenia to ryby będą szukać "papu" gdzie indziej więc "wszystko zależy jak (gdzie) leży" :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Liny grasują wśród roślinności i tam właśnie szukają pokarmu, ślimaki z łodyg, a nawet z liści grążeli są w stanie robactwo zbierać. Nie raz obserwowałem jak zielone klocki przemykały pod liśćmi grążeli a później obskubywały jakieś żyjątka wodne z łodyg i spodu liścia, ech jaki piękny to widok dla wędkarza. Można je łowić z pół wody, ale trzeba im dać naturalny pokarm, bo co do rosówki i kukurydzy będą podejrzliwe. Ja kiedyś kombinowałem ze ślimakami, nawet udało mi się złowić parę ładnych sztuk, ale przy takim łowieniu są strasznie podejrzliwe. Liny tą metoda łowi się w dzień, rankiem i wieczorem to jednak z dna. Nie wiem czym to jest podyktowane, może tym że lepiej widzą drobne robactwo w dzień. To są oczywiście moje spostrzeżenia z moich mocno zarośniętych łowisk. Mam tak samo swoje teorie podczas łowienia złotych karasi, które mi się sprawdzają.

Edytowane przez Semi
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

16 godzin temu, Semi napisał:

Liny grasują wśród roślinności i tam właśnie szukają pokarmu, ślimaki z łodyg, a nawet z liści grążeli są w stanie robactwo zbierać. Nie raz obserwowałem jak zielone klocki przemykały pod liśćmi grążeli a później obskubywały jakieś żyjątka wodne z łodyg i spodu liścia, ech jaki piękny to widok dla wędkarza. Można je łowić z pół wody, ale trzeba im dać naturalny pokarm, bo co do rosówki i kukurydzy będą podejrzliwe. Ja kiedyś kombinowałem ze ślimakami, nawet udało mi się złowić parę ładnych sztuk, ale przy takim łowieniu są strasznie podejrzliwe. Liny tą metoda łowi się w dzień, rankiem i wieczorem to jednak z dna. Nie wiem czym to jest podyktowane, może tym że lepiej widzą drobne robactwo w dzień. To są oczywiście moje spostrzeżenia z moich mocno zarośniętych łowisk. Mam tak samo swoje teorie podczas łowienia złotych karasi, które mi się sprawdzają.

Czy zechciałbyś przysiąść i spisać te swoje spostrzeżenia ?

Miałbym taką prośbę, a i z pewnością byłaby to duża wartość, taki artykulik dla Portalu.

Interesuje mnie zwłaszcza Twoje spojrzenie na łowienie karasia złocistego.

Rybki te dzielą siedliska z linem i łowiąc lina, prędzej czy później trafiają się i karasie, jak i na odwrót.

Masz może jednak spostrzeżenia i wskazówki które pozwalają Ci jednak selekcjonować te ryby? Tzn. łowić raczej karasia niż lina.

To wspaniałe rybki i trudno się martwić takim przyłowem :D, ale jeśli z linem jakoś sobie jeszcze radziłem, to karaś złocisty -  cwaniaczek łowił mi się zawsze bardzo przypadkowo.

Zawsze to były dosłownie pojedyncze rybki.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

38 minut temu, Tench_fan napisał:

Czy zechciałbyś przysiąść i spisać te swoje spostrzeżenia ?

Miałbym taką prośbę, a i z pewnością byłaby to duża wartość, taki artykulik dla Portalu.

Interesuje mnie zwłaszcza Twoje spojrzenie na łowienie karasia złocistego.

Rybki te dzielą siedliska z linem i łowiąc lina, prędzej czy później trafiają się i karasie, jak i na odwrót.

Masz może jednak spostrzeżenia i wskazówki które pozwalają Ci jednak selekcjonować te ryby? Tzn. łowić raczej karasia niż lina.

To wspaniałe rybki i trudno się martwić takim przyłowem :D, ale jeśli z linem jakoś sobie jeszcze radziłem, to karaś złocisty -  cwaniaczek łowił mi się zawsze bardzo przypadkowo.

Zawsze to były dosłownie pojedyncze rybki.

@Semi dołączam do Radka, mnie to też bardzo interesuje, więc kaman !!:D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W weekend postaram się opisać co nieco, tylko musicie wziąć pod uwagę charakterystykę łowisk na których łowię, ni jak moje spostrzeżenia mogą się mieć do innych łowisk.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Semi Stary, to się rozumie samo przez się :D

Ale, skoro nie mam żadnego swojego patentu to każda informacja od kolegi, który potrafi je złowić w sposób selektywny jest dla mnie bezcenna !

Więc zluzuj wędkarską bieliznę spodnią

i dawaj śmiało ! :D

Edytowane przez Jurek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za małolata chyba niewiele uwagi poświęcałem karasiom, ot od czasu do czasu jechało się nad jeziorko złowić jakiegoś żywczyka i przy okazji spędzić miło czas na dłubaniu japończyków, pośród których trafiał się od czasu do czasu złociaczek. Oczywiście też był pożądany jako bardzo dobry żywiec i nie będę tu ściemniał że miały w tamtych czasach u mnie jakieś względy, mało tego, wolałem je niż japońce, więcej brań szczupaków na nie były. No dobrze, ale to już minęło, czasy się zmieniły. Refleksja napłynęła jakieś 20 lat temu, kiedy zacząłem pracować, a wyprawy nad Bug i jego starorzecza, dołki i okoliczne jeziorka odbywały się weekendami, bądź w sezonie urlopowym. Miałem wtedy taki okres po wypadku samochodowym, po złamaniu obojczyka nie mogłem poradzić sobie ze spinningiem, poważniejsze wędkowanie w rzece też odpadało, prawa ręka po zdjęciu gipsu którym byłem jak żółw opasany od szyi aż do pasa, wcale siły nie miała. Jeździłem sobie po okolicy motorkiem i zwiedzałem dołki na które nikt nie zaglądał. Któregoś ciepłego wieczora siedziałem z fajkiem w zębach nad brzegiem starorzecza obserwując co się dzieje dookoła kiedy zobaczyłem spław jakiejś sporej ciemnej ryby, czyżby lin? Niee za szeroki, zacząłem się bardziej przyglądać temu miejscu, było widać że w mocno zarośniętej wodzie coś się porusza i w końcu po około 15 minutach wlepiania gał w to samo miejsce doczekałem się drugiego spławu, tym razem ryba wyszła bardziej na powierzchnię i oczom moim ukazał się piękny karaś pospolity, bardzo ciemny, grzbiet dosłownie czarny a linia boczna aż pomarańczowa, ale jaki szeroki, miał około 30 cm i miałem wrażenie że tak samo szeroki był. Zachwyt, tak, ten spław wzbudził we mnie zachwyt i pożądanie, siedziałem nad brzegiem i snułem plan, skoro nie mogę spinningować, wędkarstwo gruntowe też mi sprawiało jeszcze ból, to ze spławikiem dam radę. Następnego dnia po śniadaniu ruszyłem nad wodę, miałem trochę zanęty, którą zdobyć w tamtych czasach nie było problemem, miałem gotowanego ziemniaczka, kilkanaście rosówek, czerwone i białe robaki i puszkę kukurydzy konserwowej. Łowiłem na wodzie o głębokości około 2 metrów po kilka godzin dziennie od 9.00 rano do 14.00-15.00, ale złotego karasia nie złowiłem, trafiały się japońce, linki i wzdręgi, a złoty nie dał się skusić. Doszedłem do wniosku że mało ich pewnie jest i odpuściłem, zapał ostygł do następnego roku do czerwca, gdzie wracając znad rzeki z ryb odwiedziłem po drodze kolejne jeziorko, przejeżdżając motorem obok niego zauważyłem kotłowaninę jakąś w wodzie więc zaciekawiony zatrzymałem się i zacząłem się przyglądać wodzie. Ewidentnie coś odbywało tarło i to coś sporego, bo wodne zarośla chodziły jakby je ktoś tam od spodu zdrowo piłował, czekałem chwilę zanim ryby w rozrodczym szale nie wyszły do powierzchni i zaniemówiłem, oczom moim pojawiły się chyba ze trzy złote kapelusze, takich wielkich jeszcze nie widziałem. Przyglądałem się z godzinę temu widowisku i już wiedziałem że nie odpuszczę. Na początku lipca miałem urlop i od razu zacząłem szukać złociaków w jeziorku. Na początku nie łowiłem, wracając z rzeki podnęcałem przez tydzień jeziorko i dopiero po tygodniu usiadłem ze spławikiem. Nęcenie kulkami zanęty z siekanymi rosówkami i kukurydzą było bardzo skuteczne, łowiłem piękne liny, japońce nawet ponad kilogramowe i wzdręgi, a złociaków ani jednego. Po tygodniu dotarło do mnie że robię coś nie tak. Postanowiłem się wybrać ze świetlikami na nockę. Wieczorem nad wodą nigdy za długo nie siedziałem ze względu na teren przygraniczny, ale akurat do rzeki był spory kawałek i nikt się nie czepiał. Brania były jakieś tam, ale kątem oka jak już słońce schowało się za drzewami zauważyłem na płytkiej mocno zarośniętej aloesem wodzie spław niedużego karasia złocistego. Zaciekawiony wziąłem jedną spławikówkę zmniejszyłem grunt na jakieś pół metra i wstawiłem spławik w oczko pomiędzy pływającym aloesem, po około półgodzinie zanotowałem delikatne branie na czerwonego robaczka, kurcze, będzie lin, spławik delikatnie tańczył, przynużał się aż w końcu delikatnie poprowadził, więc przyciąłem i jest zamiast linka złoty karasek, no w końcu. Poleciałem po zanętę i drugą wędkę. Wrzuciłem garstkę zanęty w oczko i...... przesiedziałem dwie godziny bez brania. Wróciłem na stare miejsce i do rana złowiłem kilka ryb jeszcze, ale nie złotego karasia. Następnego dnia powtórka, a jako że w nocy nic się nie działo, to postanowiłem posiedzieć do późnego wieczora. Tym razem znów płytka woda, dwie wędki, dwa oczka pomiędzy pływającym aloesem oddalone od siebie o jakieś 5-6 metrów, jedno nęcone, drugie nie. W nęconym oczku brania co chwilę, małe wzdręgi żyć nie dają, trafia się mały linek i kilka japończyków, na nienęconym nic do czasu aż słońce nie schowało się za horyzont. Spławik delikatnie się przynużył, wyłożył, znów przynużył i pojeeechał. Po zacięciu miły opór i pytanie, japoniec? Czy nie japoniec, ale po chwili wraz z kawałkiem moczarki wyjmuję pięknego złociaka, po około 20 minutach drugiego. W sumie to złowiłem ich tego dnia kilka do czasu aż nie widziałem już spławika. Założenie świetlika zaowocowało całkowitym zanikiem brań. Poszły pierwsze wnioski, nie nęcić, łowić przed zmierzchem na mocno zarośniętej płytkiej wodzie i zero świetlików. Kolejnych kilka dni potwierdziło że wyciągnięte przeze mnie wnioski są słuszne. W kolejnych latach zdobyte doświadczenie owocowało łowieniem fajnych ryb. Nie ograniczyłem się do tego jednego jeziorka śródłąkowego, zacząłem łowić złote karasie w miejscach gdzie żaden wędkarz by nawet się nie zatrzymał, bagna, rozlewiska, podeschnięte jeziorka z półmetrową wodą, gdzie na pierwszy rzut oka oprócz żab próżno było by szukać ryb. Ja wiedziałem że to są tylko pozory, tam czekały na mnie moje złotka.

Od tamtej pory kilka dni z sezonu urlopowego poświęcam moim jeziorkom i bagienkom w poszukiwaniu złotych karasi i mi to się co roku udaje, raz z lepszym rezultatem raz z gorszym, ale łowię. Czasami miałem problem z innymi wędkarzami, bo rad nie wola nie zawsze człowiekowi uda się schować i jak już z daleko ktoś dojrzał to z ciekawości przyłaził zobaczyć co się dzieje że ktoś ryby w takim bajorze łowi, miałem wtedy sposób na takich ciekawskich. W wiaderku zawsze miałem kilka garści zanęty, jak ktoś przyuważył że coś holuję i zatrzymał się zobaczyć, to zaczynałem wmawiać ze bez nęcenia nic nie bierze. Następnego dnia już siedział z wiadrem zanęty i ostro nęcił nie mając żadnego brania. Musiałem wtedy zmienić łowisko na kilka dni, żeby się gość zniechęcił, ale to nie był problem, mam kilka takich łowisk gdzie z powodzeniem łowię złociaki. Zdarzało mi się też łowić je w mocno pochmurny dzień, wtedy też wyłażą z krzaczorów i żerują na czystszej wodzie. Warunkiem powodzenia w polowaniu na ten gatunek na moich łowiskach jest cisza, złamana gałązka, atak kaszlu, czy uderzenie o wiaderko i godzina bez brań.

Rozpisałem się mocno o szukaniu złociaków, to może coś o przynętach i sprzęcie jaki używam. Przynętą numer jeden jest czerwony robak z własnego kompościaka, lub mała rosówka, na drugim miejscu białe robaki.... i to już koniec, złowiłem też kilka i na kukurydzę, ale to już na moje złociaki gorsze rozwiązanie. Co do sprzętu jaki używam, to o wędkach pisał nie będę za dużo, jeden lubi teleskopy inny kije matchowe trójskładowe, ja używam tych drugich aktualnie o długości 3,9 m oraz 4,2 m. W związku z tym że łowię na potwornie zarośniętych wodach to nie bawię w cienkie żyłki, używam 0,22mm bez przyponu, haczyk numer 8 z szerokim kolankiem i krótki spławik dwugramowy montowany na stałe na żyłce. Gruba żyłka i duży haczyk wcale tym rybom nie przeszkadza. Ot i tyle mogę napisać. Co roku staram się wygospodarować trzy, cztery popołudnia i wieczora dla złotego karasia, od tamtych lat darze ten gatunek wielkim sentymentem i żaden osobnik z tego gatunku nie został zeżarty. Odkąd mam własny staw co roku kilka złowionych zabieram do stawu, aby zmieszać krew żyjących już tam osobników, ale mam ich już sporo i kolejnych nie będę potrzebował. Nie wiem jak jest na innych łowiskach, chociaż łowiłem na starorzecza Narwi również korzystając z doświadczeń nadbużańskich i się sprawdzało, udało mi się kilka złotych karasi złowić, choć nie tak okazałych jak te nadbużańskie. A tak na koniec ciekawostka, kilka lat temu udało mi się złowić karasia w Bugu, łowiłem w zatoczce ładne japońce na pikerka i trafił się ładny karaś, oczom nie wierzyłem, a jednak. Jest jak do tej pory jedyna ryba tego gatunku złowiona przeze mnie w rzece.

Mam trochę zdjęć, co mogłem wrzuciłem na stronkę do działu z karasiami. Kilka w temacie dla smaczku.

 

  • Like 8
  • Thanks 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świetny tekst. Wielkie dzięki.

Przede wszystkim ja to widzę na głównej. To się tam powinno znaleźć koniecznie !

Kolejna propozycja - początek tego tekstu i Twoje "odkrycie" karasi świetnie nadaje się do konkursu na wędkarską opowieść.

Ograniczenia co do ilości tekstów nie ma, a jest to fajnie napisane i pasuje tam jak ulał.:D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator
9 godzin temu, Semi napisał:

Za małolata chyba niewiele uwagi poświęcałem karasiom, ot od czasu do czasu jechało się nad jeziorko złowić jakiegoś żywczyka i przy okazji spędzić miło czas na dłubaniu japończyków, pośród których trafiał się od czasu do czasu złociaczek. Oczywiście też był pożądany jako bardzo dobry żywiec i nie będę tu ściemniał że miały w tamtych czasach u mnie jakieś względy, mało tego, wolałem je niż japońce, więcej brań szczupaków na nie były. No dobrze, ale to już minęło, czasy się zmieniły. Refleksja napłynęła jakieś 20 lat temu, kiedy zacząłem pracować, a wyprawy nad Bug i jego starorzecza, dołki i okoliczne jeziorka odbywały się weekendami, bądź w sezonie urlopowym. Miałem wtedy taki okres po wypadku samochodowym, po złamaniu obojczyka nie mogłem poradzić sobie ze spinningiem, poważniejsze wędkowanie w rzece też odpadało, prawa ręka po zdjęciu gipsu którym byłem jak żółw opasany od szyi aż do pasa, wcale siły nie miała. Jeździłem sobie po okolicy motorkiem i zwiedzałem dołki na które nikt nie zaglądał. Któregoś ciepłego wieczora siedziałem z fajkiem w zębach nad brzegiem starorzecza obserwując co się dzieje dookoła kiedy zobaczyłem spław jakiejś sporej ciemnej ryby, czyżby lin? Niee za szeroki, zacząłem się bardziej przyglądać temu miejscu, było widać że w mocno zarośniętej wodzie coś się porusza i w końcu po około 15 minutach wlepiania gał w to samo miejsce doczekałem się drugiego spławu, tym razem ryba wyszła bardziej na powierzchnię i oczom moim ukazał się piękny karaś pospolity, bardzo ciemny, grzbiet dosłownie czarny a linia boczna aż pomarańczowa, ale jaki szeroki, miał około 30 cm i miałem wrażenie że tak samo szeroki był. Zachwyt, tak, ten spław wzbudził we mnie zachwyt i pożądanie, siedziałem nad brzegiem i snułem plan, skoro nie mogę spinningować, wędkarstwo gruntowe też mi sprawiało jeszcze ból, to ze spławikiem dam radę. Następnego dnia po śniadaniu ruszyłem nad wodę, miałem trochę zanęty, którą zdobyć w tamtych czasach nie było problemem, miałem gotowanego ziemniaczka, kilkanaście rosówek, czerwone i białe robaki i puszkę kukurydzy konserwowej. Łowiłem na wodzie o głębokości około 2 metrów po kilka godzin dziennie od 9.00 rano do 14.00-15.00, ale złotego karasia nie złowiłem, trafiały się japońce, linki i wzdręgi, a złoty nie dał się skusić. Doszedłem do wniosku że mało ich pewnie jest i odpuściłem, zapał ostygł do następnego roku do czerwca, gdzie wracając znad rzeki z ryb odwiedziłem po drodze kolejne jeziorko, przejeżdżając motorem obok niego zauważyłem kotłowaninę jakąś w wodzie więc zaciekawiony zatrzymałem się i zacząłem się przyglądać wodzie. Ewidentnie coś odbywało tarło i to coś sporego, bo wodne zarośla chodziły jakby je ktoś tam od spodu zdrowo piłował, czekałem chwilę zanim ryby w rozrodczym szale nie wyszły do powierzchni i zaniemówiłem, oczom moim pojawiły się chyba ze trzy złote kapelusze, takich wielkich jeszcze nie widziałem. Przyglądałem się z godzinę temu widowisku i już wiedziałem że nie odpuszczę. Na początku lipca miałem urlop i od razu zacząłem szukać złociaków w jeziorku. Na początku nie łowiłem, wracając z rzeki podnęcałem przez tydzień jeziorko i dopiero po tygodniu usiadłem ze spławikiem. Nęcenie kulkami zanęty z siekanymi rosówkami i kukurydzą było bardzo skuteczne, łowiłem piękne liny, japońce nawet ponad kilogramowe i wzdręgi, a złociaków ani jednego. Po tygodniu dotarło do mnie że robię coś nie tak. Postanowiłem się wybrać ze świetlikami na nockę. Wieczorem nad wodą nigdy za długo nie siedziałem ze względu na teren przygraniczny, ale akurat do rzeki był spory kawałek i nikt się nie czepiał. Brania były jakieś tam, ale kątem oka jak już słońce schowało się za drzewami zauważyłem na płytkiej mocno zarośniętej aloesem wodzie spław niedużego karasia złocistego. Zaciekawiony wziąłem jedną spławikówkę zmniejszyłem grunt na jakieś pół metra i wstawiłem spławik w oczko pomiędzy pływającym aloesem, po około półgodzinie zanotowałem delikatne branie na czerwonego robaczka, kurcze, będzie lin, spławik delikatnie tańczył, przynużał się aż w końcu delikatnie poprowadził, więc przyciąłem i jest zamiast linka złoty karasek, no w końcu. Poleciałem po zanętę i drugą wędkę. Wrzuciłem garstkę zanęty w oczko i...... przesiedziałem dwie godziny bez brania. Wróciłem na stare miejsce i do rana złowiłem kilka ryb jeszcze, ale nie złotego karasia. Następnego dnia powtórka, a jako że w nocy nic się nie działo, to postanowiłem posiedzieć do późnego wieczora. Tym razem znów płytka woda, dwie wędki, dwa oczka pomiędzy pływającym aloesem oddalone od siebie o jakieś 5-6 metrów, jedno nęcone, drugie nie. W nęconym oczku brania co chwilę, małe wzdręgi żyć nie dają, trafia się mały linek i kilka japończyków, na nienęconym nic do czasu aż słońce nie schowało się za horyzont. Spławik delikatnie się przynużył, wyłożył, znów przynużył i pojeeechał. Po zacięciu miły opór i pytanie, japoniec? Czy nie japoniec, ale po chwili wraz z kawałkiem moczarki wyjmuję pięknego złociaka, po około 20 minutach drugiego. W sumie to złowiłem ich tego dnia kilka do czasu aż nie widziałem już spławika. Założenie świetlika zaowocowało całkowitym zanikiem brań. Poszły pierwsze wnioski, nie nęcić, łowić przed zmierzchem na mocno zarośniętej płytkiej wodzie i zero świetlików. Kolejnych kilka dni potwierdziło że wyciągnięte przeze mnie wnioski są słuszne. W kolejnych latach zdobyte doświadczenie owocowało łowieniem fajnych ryb. Nie ograniczyłem się do tego jednego jeziorka śródłąkowego, zacząłem łowić złote karasie w miejscach gdzie żaden wędkarz by nawet się nie zatrzymał, bagna, rozlewiska, podeschnięte jeziorka z półmetrową wodą, gdzie na pierwszy rzut oka oprócz żab próżno było by szukać ryb. Ja wiedziałem że to są tylko pozory, tam czekały na mnie moje złotka.

Od tamtej pory kilka dni z sezonu urlopowego poświęcam moim jeziorkom i bagienkom w poszukiwaniu złotych karasi i mi to się co roku udaje, raz z lepszym rezultatem raz z gorszym, ale łowię. Czasami miałem problem z innymi wędkarzami, bo rad nie wola nie zawsze człowiekowi uda się schować i jak już z daleko ktoś dojrzał to z ciekawości przyłaził zobaczyć co się dzieje że ktoś ryby w takim bajorze łowi, miałem wtedy sposób na takich ciekawskich. W wiaderku zawsze miałem kilka garści zanęty, jak ktoś przyuważył że coś holuję i zatrzymał się zobaczyć, to zaczynałem wmawiać ze bez nęcenia nic nie bierze. Następnego dnia już siedział z wiadrem zanęty i ostro nęcił nie mając żadnego brania. Musiałem wtedy zmienić łowisko na kilka dni, żeby się gość zniechęcił, ale to nie był problem, mam kilka takich łowisk gdzie z powodzeniem łowię złociaki. Zdarzało mi się też łowić je w mocno pochmurny dzień, wtedy też wyłażą z krzaczorów i żerują na czystszej wodzie. Warunkiem powodzenia w polowaniu na ten gatunek na moich łowiskach jest cisza, złamana gałązka, atak kaszlu, czy uderzenie o wiaderko i godzina bez brań.

Rozpisałem się mocno o szukaniu złociaków, to może coś o przynętach i sprzęcie jaki używam. Przynętą numer jeden jest czerwony robak z własnego kompościaka, lub mała rosówka, na drugim miejscu białe robaki.... i to już koniec, złowiłem też kilka i na kukurydzę, ale to już na moje złociaki gorsze rozwiązanie. Co do sprzętu jaki używam, to o wędkach pisał nie będę za dużo, jeden lubi teleskopy inny kije matchowe trójskładowe, ja używam tych drugich aktualnie o długości 3,9 m oraz 4,2 m. W związku z tym że łowię na potwornie zarośniętych wodach to nie bawię w cienkie żyłki, używam 0,22mm bez przyponu, haczyk numer 8 z szerokim kolankiem i krótki spławik dwugramowy montowany na stałe na żyłce. Gruba żyłka i duży haczyk wcale tym rybom nie przeszkadza. Ot i tyle mogę napisać. Co roku staram się wygospodarować trzy, cztery popołudnia i wieczora dla złotego karasia, od tamtych lat darze ten gatunek wielkim sentymentem i żaden osobnik z tego gatunku nie został zeżarty. Odkąd mam własny staw co roku kilka złowionych zabieram do stawu, aby zmieszać krew żyjących już tam osobników, ale mam ich już sporo i kolejnych nie będę potrzebował. Nie wiem jak jest na innych łowiskach, chociaż łowiłem na starorzecza Narwi również korzystając z doświadczeń nadbużańskich i się sprawdzało, udało mi się kilka złotych karasi złowić, choć nie tak okazałych jak te nadbużańskie. A tak na koniec ciekawostka, kilka lat temu udało mi się złowić karasia w Bugu, łowiłem w zatoczce ładne japońce na pikerka i trafił się ładny karaś, oczom nie wierzyłem, a jednak. Jest jak do tej pory jedyna ryba tego gatunku złowiona przeze mnie w rzece.

Mam trochę zdjęć, co mogłem wrzuciłem na stronkę do działu z karasiami. Kilka w temacie dla smaczku.

 

Standardowo prośba, aby taki wpis wrzucić na bloga :icon_arrow1:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...