Skocz do zawartości

Moje zabawy słowem.


Tench_fan
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Aby nie bruździć Jurkowi w jego wątkach i czasem coś wstawić od siebie, pozwalam sobie założyć taki wątek.

Niezależnie czy to prozą, czy wierszem, czy w tematach wędkarskich, a może przeciwnie tu będą wędrowały.

Moje 2 nieporadne teksty.

Pierwszy prozą - świeży jak "poranne bułeczki" :

 

Włóczęga

Obudził się i leniwie przeciągnął, rozciągając stare kości i mięśnie. To hałas porannego krzątania sprawił, że otworzył swe oczy.
Gdzieś z głębi kuchni dobiegały kroki i niewyraźne słowa. To gospodyni szykowała śniadanie, coś tam pomrukując do siebie.
Jurek! Ty "drapichruście". Czemu nie weźmiesz się do roboty. Chodź i zobacz jak wygląda spiżarnia.
    Puszczał mimo uszu te narzekania, nie chcąc opuścić ciepłego posłania.
Poleżał jeszcze trochę, by później cicho przemknąć się na korytarz. Wolał teraz zejść z oczu gospodyni, która najwyraźniej coś od niego chciała.
Rozpoznał ton jej głosu. Nie był naprawdę zły. Prędzej czy później pogładzi go czule, a irytacja jej przejdzie.
Teraz jednak cicho jak mysz przemknął się do drzwi i na podwórze. Uchylone drzwi sprawiły, że wydostał się na zewnątrz całkowicie bezgłośnie.
    Wyruszył na dobrze znane ścieżki. Codziennie pokonywał tą trasę i zaglądał  w znajome kąty.
Lustrował okolicę mijając znajome domy i drzewa, a także stary płot, w wyblakłym już ciemnozielonym kolorze.
Gdzieniegdzie jego zmysły drażniła silna woń kwiatów, dobiegająca z pobliskich ogrodów.
W innym zaś miejscu parka gołębi przykuła jego uwagę. Zmrużył tylko oczy, chcąc przyjrzeć się bliżej.
Siwy samczyk gruchając zabiegał o względy pstrokatej samiczki, spokojnie wydziobującej z ziemi rozrzucone ziarno.
Ruszył jednak dalej. Czuł, że nadchodzi pora przekąski. W domu już czekały jakieś przysmaki przygotowane przez gospodynię.
Sprężyście, tak jakby wiek nie odcisnął piętna na jego ruchach, podążył w kierunku domostwa. Równie cicho jak uprzednio przemknął przez drzwi.
    Rozpoznał znajomą twarz, gdy ta zbliżyła się w jego kierunku.
A tu jesteś "sierściuchu"! Gdzieś się znowu włóczył? Czy wiesz,  co myszy nawyrabiały w spiżarni?
Nie rozpoznawał słów, lecz czułe głaskanie po grzbiecie uspakajało go.
Gospodyni z miłością spoglądała na swego pupila.
Jurek - dziwne imię jak na kota, lecz tak bardzo przypominał jej miłość z dawnych lat.
Równie jak on niezależny, równie jak on obdarzony naturą włóczęgi.

Edytowane przez Tench_fan
  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A teraz coś co napisałem już dawno, jak to się mówi do "szuflady" :$

O czym pisałem, nie trudno zgadnąć, a może jednak ...B|

 

"M..."

 

Przyszła do mnie tak niespodziewanie,

Dziwiłem się bardzo, bo nieoczekiwanie.

Zajrzała nieśmiało. Trochę tak po cichu,

Przecież dobra jestem. O co tyle krzyku?

 

Patrzyłem na nią trochę ze zdziwieniem,

Przecież miała być już tylko wspomnieniem.

Jakże ją wyprosić, gdy już się rozgości,

Przecież daje przeważnie tak wiele radości.

 

Jakże tu nie dać spiąć się w jej okowy,

Jak mam z nią wygrać ? Pomysł to nie nowy.

Gdy prosi tak ładnie, przymilnie aż mruczy,

Może nowych sztuczek jeszcze mnie nauczy ?

 

Jak kot bury do kolan się łasi,

I rozpala te węgle, co je deszcz nie zgasi.

Spod rzęs, zalotnie rzuca swe spojrzenie,

By w sercu wywołać to jedno pragnienie.

 

Przegnać jej nie zdołam. Nawet nie próbuję,

Cóż czyni z mym życiem, chyba tu zwariuję.

Jej obecność wciąż trapi, myśli mi zajmuje,

Tu pytanie więc zadam: Co mnie tak nurtuje ?

 

Słowa mi odbiera, pewność całą tracę,

Plotę wciąż androny, gdy tylko zobaczę.

Z niej mała szelma, a nawet przechera,

Gdy zajdzie ci za skórę, to boli, doskwiera.

 

Co mi tam szykuje ? To chodzi po głowie,

Czy obdarzy uśmiechem, czy nic nie powie.

Jak poradzić sobie z palącym problemem,

Czy znajdę na nią sposób ? Zupełnie już nie wiem.

 

Tu dla was teraz ta mała zagadka,

Bo chyba ją znacie, przecież jest nierzadka.

Choć twarzy ma tak wiele, tak wiele postaci,

Gdy nas już opuszcza, to wiele się traci.

  • Like 5
  • Thanks 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Swietne !:D:1311_thumbsup_tone2:

 

Radku, no nie poznaję Cię, żebyś aż tak ryzykował w moim kierunku, nie znosząc mojego niewyparzonego jęzora :o Tzn, chodzi mi o "drapichrusta". Za Jaksonem to ja jestem, ale nie aż tak, żeby stać w kolejce :grin-min:

 

Myślałem też, że ten stary wyliniały kocur to o mnie. ale nie, bo ja na jego miejscu to bym tego gołąbka z apetytem schrupał. :P Taki to ze mnie brutal ! A kizia to już od dawna swego kotka nie chce głaskać.:AreYouSerious-min:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A to widzisz, to był taki mój wybieg literacki, tak aby powstała zaskakująca puenta na koniec.

Sprowokowałem Cię "stary kocurze" abyś myślał (nie tylko Ty) , że to nawiązanie do twej osoby. ;)

Ale uwielbiam koty i należę do "kociarzy" B|

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Coś tam sobie piszę na forum zamkniętym, ale tym razem dla Was wszystkich.

Z okazji zbliżającej się wiosny, wierszyk nawiązanie to piosenki Marka Grechuty.

Tylko lekkie nawiązanie, nie śmiałbym więcej.

Oryginał :

 

Moje zabawy słowem :

Wiosno ach to Ty?

Wstałem wcześnie niespodzianie,
Teraz zrobię już śniadanie.
Spojrzę zaraz tu przez okno.
Świeci słońce? Szyby mokną?

Czy to Wiosno jesteś Ty?
Czy nadchodzisz? Bom już zły.
Bo już tęsknię tu za Tobą,
Cóż mam robić tu ze sobą?

Cóż to na to rzeknie Zima?
Nie chce odejść, jeszcze trzyma.
Jeszcze mrozem nam tu grozi,
Jeszcze odejść się nie godzi.

Wiosno pani Ty nadobna,
Co nadchodzisz jakże skromna.
Pierwsze małe przebiśniegi,
I od lodu wolne brzegi.

Gdy zaświta - ptactwa trele,
Pięknych ranków przez nie wiele.
A na wierzbach pierwsze bazie,
Świeżych listków brak na razie.

Jeszcze trochę świat się zmieni.
Wypięknieje, zazieleni.
Gdy zakwitną nam kasztany,
W polach rzepak co wysiany.

Gdy założysz lekkie suknie,
Wstanie słońce - jakże cudnie.
Świat soczystych tak zieleni,
W rannej rosie aż się mieni.

Kwitną kasztany, kwitną bzy,
Wiosno nadeszłaś, ach to Ty.
Zapachniało, zajaśniało,
Tak to teraz - już się stało.
:D

5aaf6fff09191_Wiosnoczytoty.jpg.03e0da746d573715409b17e058ac3f7e.jpg

 

No i na koniec inna piękna piosenka :

 

 

  • Like 2
  • Heart 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:1300_clap_tone1:Radku :1310_thumbsup_tone1::D

Niestety, od soboty nie mam dojścia do laptopa.A stara jednostka mi jakiś czas temu "walnęła" i nie opłaca się naprawiać. Ale wkrótce napiszę więcej.

 

Edytowane przez Jurek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Rozbudzając Wasze apetyty na linowe łowy, przypomnę moje stare opowiadanie :

 

Zielony Książę

 

Jest jeszcze ciemno, gdy zajeżdżam nad wodę.

Pozostawiam samochód z dala od brzegu, uważając aby jego światła nie padły na powierzchnię zbiornika. To mała woda, taka trochę "większa kałuża".

Ostrożnie zamykam drzwi auta i z dala od brzegu rozkładam wędki. Jeszcze tylko podpórki, mała organizacja stanowiska i mogę zaczynać.

Opary unoszą się nad wodą a ranek jest chłodnawy, niemal bezwietrzny. Woda natomiast jest ciepła, nawet bardzo.

Przy brzegu pas zielska. Brunatne łodygi wywłócznika, a może to coś innego, zajmują ok 3m pas wody.

Tuż za nimi, na wolną wodę rzucam kilkanaście ziaren kukurydzy konserwowej. Aby cicho, by nie robić zbędnego hałasu.

Po chwili ląduje tam zestaw mojego "bacika" i czerwona antenka smukłego spławiczka wystaje ponad powierzchnię wody.

Jest cicho, słońce nie zdążyło wychylić się jeszcze zza linii horyzontu.

Tą poranną ciszę przerywa głośny plusk. To bóbr "niecnota" zauważywszy mą obecność, z hałasem zanurkował do wody.

Niechby go! Na tak małej wodzie to jak wystrzał z armaty.

Siedzę niemal bez ruchu wpatrując się w spławik. Mija kilkanaście minut i dostrzegam pierwsze oznaki aktywności ryb.

Tam gdzieś plusnęła rybka, spławik delikatnie się poruszył.

Kolejne drgnięcie, małe przytopienie i niespiesznie wędruje w bok. Odczekuję jeszcze chwilę i zacinam.Wędka wygięta, czuję "słodki ciężar".

Jest silna, wyczuwam to. Jestem zmuszony wraz z nią pokonać kilka metrów brzegiem. Cieszę się że płynie z dala od ściany ziela, ale nie na długo.

Już widzę, wiem (a ona zdaje się "wiedzieć" o tym lepiej) dokąd zmierza. Ten kraniec "przy warcianego dołka" jest znacznie płytszy i porastają go liście grążeli.

Ich twarde łodygi i kłącza to pułapka dla mojego zestawu. Staram się zatrzymać rybę ze wszystkich sił. I udaje mi się. Wypływa na chwilę ku powierzchni.

Widzę go. Jest piękny, duży. Nie bardzo duży, lecz dość aby serce napełnić radością i połechtać wędkarskie ego.

Ryba nurkuje ku dnu i zawraca. Szczytówka wygięta ku powierzchni wody, a ja czuję jej pulsujący ciężar.

Mijają kolejne chwile, nie wiem jak długie. Ponownie pojawia się przy powierzchni, ale machnięcie ogonem i znów nurkuje do dna.

Staram się podciągnąć ją ku powierzchni i nawet mi się to udaje.

Cóż, chyba osłabła. Sięgam ku rączce podbieraka. Jego kosz wędruje do wody,ale brakuje mi długości.

Sztyca jest zbyt krótka. "Jeszcze trochę, jeszcze kawałek " - przemyka w myśli. Kolejna wolta ryby tuż przed obręczą podbieraka i klapa.

Szczytówka wędziska odskakuje w górę, a ja pozostaję z osobliwą miną.

W powietrzu pobrzmiewa soczyście : "Jasna cholera ". Wyciągam zestaw pozbawiony przyponu.

 

Adrenalina buzuje we krwi, roztrzęsionymi rękoma zakładam nowy przypon.

Na złocisty haczyk zakładam ziarnko kukurydzy, następne spada gdzieś na ziemię. Nerwowo sięgam do puszki po kolejne.

Zestaw delikatnie wędruje do wody i czekam. Mijają kolejne minuty, pozwalając uciszyć rozkołatane serce. Mija pół godziny.

Jakieś 2 metry od spławika dostrzegam kilka delikatnych bąbelków powietrza na powierzchni wody.

Banieczki przekształcają się w niewielki szlak, a później pienistą kałużę która po jakimś czasie znika. Ale nic to.

Pęcherzyki pojawiają się ponownie, tym razem bliżej. Podekscytowany przerzucam zestaw bliżej perlistego szlaku.

Precyzyjnym, cichym wymachem "z pod siebie" umieszczam spławik na drodze potencjalnej zdobyczy. Po chwili spławiczek delikatnie podskakuje.

"Czekaj! - uspokajam siebie w myśli. Ponowne drgnięcie spławika sprawia że ręka sięga ku dolnikowi wędziska. Cofam ją jednak, gdy brak dalszej reakcji.

Mijają kolejne chwile gdy czerwona antenka przynurza się i w tej pozycji odpływa, by ostatecznie zanurzyć się całkowicie. Zacinam.

Znam już to uczucie, znam tę walkę. To musi być lin.

Ryba sunie wzdłuż ściany brunatnych roślin, by za chwilę zmienić zdanie. Wbija się w nie i pozostaje tak niewzruszona.

Próby jej wyciągnięcia pozostają bezowocne, więc luzuję delikatnie żyłkę i czekam. Przynosi to zamierzony efekt gdyż wydostaje się sama na otwartą wodę.

Tu jeszcze chwila "zapasów" i ląduje w podbieraku. To piękny lin. Grubo ponad kilogram. Wędruje do siatki.

Na haczyk zakładam kolejne ziarna kukurydzy. Krótkie oczekiwanie i spławik wykonuje nerwowe tańce.

Przydługie oczekiwanie na konkret sprawia że nie wytrzymuję i zacinam.

Czuję że rybka z "gatunku przyjemnych", ale walczy dość chaotycznie by szybko wbić się w ścianę roślin. Tym razem poluzowanie żyłki nie przynosi efektu.

Próbuję sięgnąć podbierakiem, ale nie udaje się. Kolejna próba.

W końcu zagarniam wielką kępę wodnego zielska do podbieraka i udaje mi się to wytaszczyć na brzeg. Ale czy jest ryba?

Z pomiędzy splątanych łodyg "wyłuskuję" karasia. To karaś złocisty o cieszący oko rozmiarze.

"Jest dobrze" myślę niemal na głos.

Ponownie zestaw wędruje do wody. Spławik drugiej wędki pozostaje w bezruchu, jak zaczarowany. To prościutki teleskop uzbrojony w kołowrotek.

Na haczyku czerwony robak, czekający na amatora mięsnej przekąski. Kolejne minuty przynoszą kolejnego lina. Ten jest znacznie mniejszy.

Do kilograma sporo mu brakuje. Ot taki średniaczek, typowy dla tej wody.

 

Czas biegnie nieubłaganie, a słońce coraz wyżej. Zaczyna prażyć tak, że zdejmuję wierzchnie ubranie, by pozostać w koszulce.

Garść kukurydzy wrzucona do wody. Branie. To płotka melduje się na końcu zestawu. Później kolejne, na przemian z "krasnopiórkami".

To oznaczać może jedno. Liny odpłynęły, by zaszyć się w sobie tylko znanych kryjówkach.

Sprawdzam zestaw z czerwonym robakiem. Jego smętne resztki zwisają z haka. Zmieniam na nowego i przynosi to efekt. Ostre branie.

A jakże, to "pasiasty rozbójnik", okoń połakomił się na apatycznego robaczka.

Dobrze że nie połknął zbyt głęboko. Jeszcze lepiej że to nie "obcinacz przyponów" w postaci małego szczupaczka.

Słońce zaczyna prażyć tak bardzo iż zaczynam myśleć o powrocie do domu. Sięgam do siatki by ocenić dzisiejszy połów.

Płotki, parę wzdręg. Uwagę zwraca karaś. Półkilowe niemal okrągłe "złotko", niczym złoty olimpijski krążek.

Może cieszyć, prawie tak samo jak olimpijski laur.

I w końcu one. Liny.

Większy ma oliwkowe boki, żółtopomarańczowe podbrzusze. Czerwone oko spoziera z opatrzonej małymi wąsikami głowy.

Duże, silne płetwy i masywny ogon. To one dają mu siłę. Pękaty brzuszek może wskazywać na samiczkę.

Drugi - mniejszy, smuklejszy, o dużych "łyżeczkowatych" płetwach brzusznych to z pewnością samiec.

Ach, w głębi serca pobrzmiewa nutka żalu.

"Gdyby tak ten pierwszy. Gdybym dał radę . A było tak blisko."

 

Jakże kocham łowić te ryby.

To nie karp, który niczym zapaśnik, lub brzuchaty zawodnik sumo, wykorzysta całą swą masę i siłę, by poddać próbie solidności twój sprzęt.

To zielony wojownik. Dobrze zbudowany bokser wagi średniej. Po mistrzowsku skorzysta z okazji by cię pokonać, gdy tylko "opuścisz gardę".

Lin to piękniś, elegant. Jest jak książę podwodnego królestwa. Zielony książę podwodnej krainy, gdzie w gąszczu zieleni włada opasły karp.

Tam gdzie krasne wzdręgi i urodziwe płocie pełnią rolę "dam dworu", karasie zaś usłużnych dworaków.

A rzadki gość, przemykający chyłkiem oślizgły węgorz to wymarzony szpieg, na "karpiowym dworze".

Te bajeczne rozważania ulatują, myśli wracają do rzeczywistości. Spoglądam w niebo - jest bezchmurnie.

Prognozy pogody zapowiadają jutro kolejny ciepły, czerwcowy dzień.

I jedno wiem już teraz. Wiem z całą pewnością. Jutro będę znów, z nadzieją, wpatrywać się w czerwoną antenkę spławika.

Oczekując że być może, będzie mi dane, spotkać znów "Zielonego Księcia".

 

Opowiadanie konkursowe - Tench_fan

 

  • Like 4
  • Heart 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tench_fan Radku ! Jakże pięknie dzielisz się z nami emocjami związanymi z Twoją fascynacją linami. Poza formą, to i treść

wywołuje u mnie dreszczyk emocji, bo sam uwielbiam polować na te rybki, podobnie jak na karasie złociste. Odkryłem niedawno łowisko, gdzie podobno zarówno linki jak i te karasie osiągają okolice 40 cm !!! ( linki trafiają się i większe). Widziałem zdjęcia okazów z tego miejsca !

Już byłem pobudzony, ale Twoje opowiadanie dołożyło do pieca ! :D

:1300_clap_tone1: Radku ! :1311_thumbsup_tone2: :icon_arrow1:

 

 

Edytowane przez Jurek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 7 miesięcy temu...

Na rybach nie byłem.

Napisałem kilka zdań. Zamieściłem to już na SiG, ale i tu umieszczę.

Komu ckni się do lata poczyta, kto czytał watek o tym Czym jest dla mnie wędkarstwo i Nasze tam spostrzeżenia zrozumie. :D

 

Kolejny dzień

 

Józef szedł na ryby.
Nieśpiesznie podążał wydeptaną ścieżką. Trawy jeszcze mokre od rosy, a nad brzegiem unosiły się
resztki porannej mgły. Wstawał kolejny lipcowy dzień.
Po kilku deszczowych, ten zapowiadał się słoneczny, a nawet upalny.
Ostrzegawcze okrzyki bażantów rozlegały się wśród traw, by za moment, niemal z pod nóg, do lotu poderwała się bażancia samiczka.
Tuż za nią samczyk, niskim, koszącym lotem przefrunęły kilkanaście metrów dalej. Skryły się w nadrzeczne krzewy.
Szedł dalej, ścieżka wiła się, towarzysząc brzegowi rzeki. W tym miejscu schodziła łagodnie ku jej nurtom.
W niewielkim obniżeniu terenu kryła się mini plaża. Niewielką łachę żółtego piasku obmywały łagodne nurty.
Często w tym miejscu obserwował buszujące kiełbie. Lubił patrzeć na te sympatyczne rybki, pracowicie
myszkujące przy dnie w poszukiwaniu pożywienia. Zanurzył dłonie w wodzie. Była chłodna, lecz nie zimna.
Wzrokiem omiótł powierzchnię wody, rzeczny nurt.
Spoglądał dalej, na przeciwległy brzeg, który wyższy, skrywał kolonię jaskółek brzegówek.
W oddali majaczyła ściana lasu, teraz niezbyt wyraźna o poranku.

Uniósł się znad wody i podążył dalej, kierując swe kroki na ścieżkę. Szedł dalej by wkrótce minąć pozostałości
starego młyna. Teraz już zostało z niego niewiele. Będąc dzieckiem spędzał tutaj wiele czasu.
Zarówno on, jak i inni chłopcy z wioski bawili się tutaj "w podchody", czy "w wojnę".
Rodzice patrzyli na to niechętnie, ale taka to już jest natura chłopców. Pociąga ich to co zakazane.
Zapalił papierosa i skierował się w stronę drewnianego mostka prowadzącego na drugą stronę rzeki.
Bo to właśnie odległy las był jego celem. Rzeka leniwie meandrowała wśród łąk i rzadkich pól, niosąc swe wody,
lecz jego interesował jej odcinek skryty wśród drzew.
Na skraju lasu dostrzegł już białe pnie brzózek, wśród których jesienną porą rosną kolonie maślaków,
a i "kozaki" trafiają się także.
Podążał wytrwale w ich kierunku, by skryć się w ich cieniu, przed spodziewanym w ciągu dnia mocnym lipcowym słońcem.
Rosnące skrajem brzózki i topole ustąpiły miejsca sosnom. Minął po lewej leśną ścieżkę wśród niewielkich wzniesień,
darzących go zazwyczaj zbiorem dorodnych kurek. Po prawej towarzyszył mu niewielki młodnik i pas świeżego wyrębu.
To tu bliżej jesieni zachwycają urodą rosnące kępkami wrzosy. Szedł dalej wgłąb lasu, teraz już z dala od koryta rzeki,
lecz wiedział, że znów bezbłędnie trafi nad jej brzegi. Tu wśród lasu skrywającego jej bystrzejszy odcinek
znajdzie wytchnienie i trochę samotności. Lubił to odosobnienie.
W istocie, wkrótce wśród drzew i zieleni dostrzegł niebieską wstęgę rzeki. Rzeczki po prawdzie.

Zasiadł na obalonym przez wiatr pniu, który często zastępował mu wędkarskie krzesełko.
Nie spieszył  się. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął pomiętą paczkę papierosów.
Włożył jednego z nich do ust i zanurzył dłoń w kieszeni starej kurtki w poszukiwaniu zapałek.
Te, jak na złość, zawieruszył się gdzieś, lecz w końcu je odnalazł.
Kurtka niegdyś była zielona, teraz w bliżej nie określonym kolorze. Była mocno "sfatygowana", lecz nie przeszkadzało mu to.
"Na tańce się nie wybieram". No gdzieżby w jego wieku, uśmiechnął się w duchu.
Zaciągnął się dymem raz i drugi i spojrzał w kierunku tafli wody.
Rzeczka toczyła swe przejrzyste wody w otoczeniu gęstych drzew, miejscami podmywając ich korzenie i wymywając burty,
tworzyła atrakcyjne głęboczki, by w innym miejscu odkładać piaszczyste płycizny.
Zielona wstęga podwodnej roślinności falowała zgodnie z jej nurtem, wprawiana w ruch bystrością wody.
Widział również ryby. Ustawione pod prąd, skrywały się pod baldachimem "podwodnych traw" lub za rzadkimi kamieniami,
by od czasu do czasu unieść się ku powierzchni.
Z nurtem spływały zarówno pojedyncze listki, czy też gałązki, ale i "owadzi topielce".
Tak jak i teraz.
Zdezorientowana bura ćma trzepotała się na powierzchni, wywołując niewielkie falki, na niemal gładkiej tafli przybrzeżnego wypłycenia.
Owalna sylwetka klenia ruszyła w jej kierunku, lecz ubiegł go inny amator skrzydlatej przekąski.
To ładny jaź, przyjrzawszy się chwilę, zassał ją z smakowitym cmoknięciem.

Józef powoli rozkładał wędzisko.
Dziś nie będzie łowił z powierzchni. Deszczowe ostatnie dni nie pozwoliły mu zebrać owadziej przynęty.
Zamontował niewielką oliwkę, a na sporym haczyku umieścił dużą rosówkę.
Liczył na kilka dorodnych okoni, które zamierzał "wyłuskać" z pod zatopionych gałęzi, powalonego w poprzek nurtu drzewa.
To nie był dobry czas na miętusa, który czasem tu się trafiał. Na nie przyjdzie czas późnojesienną i zimową porą.
Zgrabnie umieścił zestaw pod przeciwległym brzegiem, w atrakcyjnym głęboczku kuszącym ciemniejszą wodą.
Nie zawiódł się. Wkrótce kilka dorodnych pasiastych rybek trafiło do umieszczonej w wodzie siatki.
To mu wystarczy. Ma skromne potrzeby, ot i tyle, by na kolację było.
Łowił jednak dalej.
Lubił siedzieć w tym ustronnym zakątku, wdychać przesączone żywicą powietrze i nasłuchiwać leśnych odgłosów.
Stukot dzięcioła rozbrzmiewał wśród drzew. Ptaszek ów pracowicie poszukiwał korników w pniu pobliskiej sosny,
przerywając swe zabiegi, by czujnie obserwować otoczenie.
Odwrócił głowę we właściwym momencie. W sam czas, by dostrzec, że jego wędka gnie się na skutek
gwałtownego, mocnego brania. O takie atak nie posądzałby okonia, a już na pewno takiego, jak te, które dziś łowił.
Ryba silnie parła pod prąd, a od czasu do czasu silnym uderzeniem ogona przyginała szczytówkę ku powierzchni.
Józef wkrótce dostrzegł z czym ma do czynienia. Zwarty, "kluchowaty" kształt, ciemny ogon obrzeżony "czarną tasiemką", jakby maźnięty
pędzlem artysty. To natura nadał mu takie barwy. Duże srebrzyste łuski i ceglastoczerwone płetwy.
Kleń i to duży, zajadle próbował uwolnić się z haka. To był On.
Józef nie nazywał go inaczej, nie potrzebował. To król tej rzeczki, potężne, stare "klenisko".
Obserwował go już wielokrotnie, gdy odwiedzał swą rzekę. Widywał jak przepływał gdzieś w ukryciu, na granicy cienia,
lub gdy pojawiał się nagle, by rozpędzić mniejszych towarzyszy i zebrać spływającego owada.
Raz nawet miał go na wędce, lecz stracił go po krótkiej chwili, gdy kleń spiął się o zatopione w wodzie gałęzie.

Tym razem było jednak inaczej. Wciąż czuł pulsujący ciężar dużej ryby na kiju.
Jeszcze trochę i utrzymując jego ogromny pysk nad lustrem wody, doprowadzi go na płyciznę pod swymi stopami.
Ależ był piękny, "klocowaty". Po prostu ogromny.
Widział jak jest zmęczony, gdyż jego pokrywy skrzelowe intensywnie pracowały, łapiąc oddech.
Józef schylił się i sięgnął ręką w kierunku masywnego rybiego karku.
To był moment, ułamek sekundy, gdy kleń, czy to przestraszony widokiem wyciągniętej dłoni, czy też
odpocząwszy nieco, wykonał gwałtowny zwrot.
Hak uwolnił się z rybiego pyska, a może nie wytrzymała żyłka.
Ogromny kleń pomknął niczym wystrzelona z łuku strzała. Zatrzymał się na kilka sekund łapiąc oddech, by zniknąć ostatecznie w
ciemniejszej wodzie pod drugim brzegiem.
Józef usiadł bezwiednie na pieńku.  Na jego twarzy, niczym otwartej księdze, można było odczytać najpierw zdumienie, pomieszane z oszołomieniem.
Później złość, która przeszła w rozczarowanie. Ostatecznie jednak słaby uśmiech wygładził pomarszczoną twarz.
"Miałem cię. Prawie cię miałem stary cwaniaku!"
Rzucił to na głos, ni to do siebie, ni to do ryby.
Wędkę odłożył spokojnie na podpórkę i ponownie sięgnął po papierosa. Dłonie trzęsły mu się z lekka,
raz z racji przeżywanych emocji, drugi z osiągniętego już wieku.

Ćmił papierosa uspokojony już zupełnie. Nie będzie już dziś łowił.
Wiedział, że nie skusi go do ponownego brania.
Nie dziś i pewnie nie jutro, ale nadejdzie taki dzień, kolejny dzień.
Zmierzą się ponownie, stary chytry kleń i Józef. Byli sobie przeznaczeni, jakby podobni, samotnicy doświadczeni wiekiem.
Zabrał skromny wędkarski dobytek i ruszył przez las do domu.
Dzięcioł nadal, niczym dobosz, wygrywał werble na pniu sosny.

 

 

  • Like 3
  • Heart 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...