Skocz do zawartości

KONKURS - WĘDKARSKA OPOWIEŚĆ - LUTY 2018 r.


Grendziu
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

  • Administrator

KONKURS W LUTYM 2018 r


5a6d1875e41c5_KONKURS(2)longmap.jpg.2bc824595e60d70bef1f6a8da42cc8c6.jpg



I.  Organizator konkursu:

1. Organizatorem konkursu WĘDKARSKA OPOWIEŚĆ "dla Ryb" zwanego dalej „Konkursem” jest portal wędkarski dlaRyb.pl, oraz Sklep Wędkarski e-amur.com zwani dalej „Organizatorami”.

II.   Patroni i Sponsorzy
 

4.jpeg.c69b72174b3c74931780170efda163c9.jpeg
naklejka2.png.3153e02e9d0a6ec2e0e360dfbf787371.png

III.  Tematyka konkursu:
Portal  dlaRyb.pl ma przyjemność zaprosić Was do konkursu na wędkarską opowieść. Ogłaszamy konkurs na opowieść, na gawędę.

 

Wędkarstwo to przygoda życia, pełna ciekawych historii.
Historii które wam się przydarzyły, albo których słuchaliście z wypiekami na twarzy.
Opowieści o leszczach, spławiających się o świcie na tafli jeziora, o karpiu który zszedł z haka, tuż przed podbierakiem.
To magia szumiącej rzeki na kamieniach w waszej miejscówce,
albo pohukiwaniu puszczyka nad zagubionym w lesie jeziorem.
Znacie opowieści o porażkach i sukcesach, nadziejach i celach.
Tym wszystkim zechciejcie się z nami podzielić, dajcie nam szansę ich wysłuchać,
a sobie na wygraną i nagrodę.
Tak więc gdy spotkało Cię nad wodą coś magicznego, dziwnego, strasznego, albo po prostu
chcesz opowiedzieć o swym dniu na rybach, to napisz tu o tym.
Zatem do dzieła!

IV.  Uczestnicy konkursu.
Konkurs  WĘDKARSKI adresowany jest do wszystkich którzy zamieszczą w stosownym dziale na portalu dlaRyb.pl informację, która jest opisana w punkcie III.
V.  Zgłaszanie prac.
1. Zgłoszenie na stronie dlaRyb.pl. (w tym wątku) .
2. Uczestnik może zgłosić do konkursu wpisy związane z tematyką konkursu.
3. Zgłoszenia prac będą przyjmowane do dnia 28 lutego 2018 r.
4. Prace niespełniające wymogów regulaminu konkursu zostaną odrzucone.
5. Zgłoszenie wpisu do konkursu jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na:
zamieszczenie wpisu na portalu dlaRyb.pl musi być autora wpisu, nie kopiowane. Autor udziela Organizatorowi nieodpłatnej i bezterminowej licencji na publikacje wpisu przez Uczestnika Konkursu na stronie www Organizatora. Przekazanie prac konkursowych oznacza jednocześnie, że nie będą one zagrażały ani naruszały praw osób trzecich, w szczególności nie będą naruszały ich majątkowych i osobistych praw autorskich, oraz że osoba przekazująca prace konkursowe ma zgody osób, w przypadku zdjęć, których wizerunki utrwalono na fotografiach, i uprawnienia do wyrażania zgody na wykorzystanie tych wizerunków w zakresie opisanym w punkcie 6 powyżej. W przypadku wystąpienia przez osobę trzecią z roszczeniami wynikającymi z tytułu naruszenia praw określonych powyżej osoba przekazująca zrekompensuje Organizatorowi, jako wyłącznie odpowiedzialna, koszty poniesione w związku ze skierowaniem przeciwko niemu roszczeń odszkodowawczych, zwalniając Organizatora od wszelkich zobowiązań, jakie powstaną z tego tytułu.
 
VI.  Rozstrzygnięcie konkursu:
1. Wszystkie wpisy nadesłane do Konkursu podlegają ocenie Organizatora. Wpisy  mogą zawierać zdjęcia autora.
2. Ilość wpisów przez jednego autora - nieograniczona. Najlepsze wpisy po zgodzie autora mogą być promowane na głównej stronie.
3. Spośród nadesłanych prac Organizator wybierze  jedną pracę.
4. Decyzja Organizatora jest ostateczna i wiążąca dla wszystkich uczestników Konkursu.
5. O decyzji Organizatora nagrodzona osoba zostanie powiadomiona na łamach serwisu dlaRyb.pl
6. Rozstrzygnięcie Konkursu oraz ogłoszenie wyniku nastąpi dnia 3 marca 2018 r.
7. Wysyłka nagrody nastąpi do 14 dni roboczych.
 
VII.    Nagrody:
 1.Zwycięzca Konkursu otrzyma Portfel na przypony MAP Hook Length Box Long - nowość na rok 2018!!!

VIII.  Postanowienia końcowe:

1. Regulamin Konkursu dostępny jest na stronie internetowej dlaRyb.pl oraz fanpagu "dla Ryb" i grupie FB WĘDKARSTWO "dla Ryb"
2. W sprawach nieuregulowanych niniejszym regulaminem zastosowanie znajdą odpowiednie przepisy prawa polskiego.
3. Konkurs nie jest „grą losową” w rozumieniu ustawy z 29 lipca 1992 r. o grach losowych i zakładach wzajemnych (Dz. U. Nr 68, poz. 341, z późn. zm.).
4. Zgłoszenie udziału do Konkursu i zarejestrowanie się na forum dlaRyb.pl jest jednoznaczne z przyjęciem przez uczestnika Konkursu warunków niniejszego regulaminu
 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pojechałem kiedyś na ryby, nie wiem może miałem z siedem lat, nie pamiętam dokładnie. Było to popołudniową porą tuż przed wakacjami. Pomyślałem że jak nie teraz to w czasie wakacji nie da rady wyskoczyć. Wczasy z rodzicami później kolonia, jakiś obóz się szykował.

Pogoda była przepiękna. Polazłem na ogródek nakopałem robaków w domu zrobiłem ciasto z bułki. Wsiadłem na rower i pojechałem na dzikie stawki które mieściły się na terenach PGR w koło sama pszenica i QQ  a w środku trzy nie duże stawiki - zawsze tam  w chwilach wolnych sam lub z kolegami szkoliliśmy swe umiejętności.

Będąc już na miejscu rozbiłem swe stanowisko, czyli posadziłem dups... na skarpie, zarzuciłem zestaw i czekałem na pierwsze brania.

W koło przepięknie śpiewały ptaki ( nie pytać jakie nie jestem ornitologiem)  i tak pięknie czas mijał ze nawet nie zauważyłem  że nic nie złowiłem, nawet brania nie miałem. czaicie bazę ? :P 

 

 

 

 

 

 

 

 

:D:D:D:D:D:D:D 

To tak na zachętę nieśmiałych, i poza konkursem. Ja nie jestem żadnym wieszczem a coś nabazgrałem :P 

Edytowane przez MrProper
  • Thanks 1
  • Haha 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator

Opowieści mam wiele, wrzucę później o potworze, czy to może o łodzi podwodnej, sam nie wiem co to było -  po za konkursem oczywiście :P
W sumie mam to chyba gdzieś na blogu już, to się zacytuję kiedyś tam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator

Tak jak napisałem wcześniej zacytuję sam siebie aby rozruszać towarzystwo (nie biorę udziału w konkursie) - do dzieła bawmy się tym:champagne-2010:
 

Był to czas bodajże na przełomie wieków - do dzisiaj jak sobie o tym wszystkim pomyślę, to mnie ciarki przechodzą. Możecie także w tą historię nie wierzyć, ale to się wydarzyło naprawdę. Nikomu zresztą na siłę nie chcę nic udowadniać, ta sytuacja i  tak na zawsze pozostała w mojej pamięci niezmieniona.

Kolejny rok latem, jak zawsze spędzałem czas w domku w Margoninie, aby móc być jak najbliżej mojej ulubionej wody. Błogi stan tamtych czasów przeplatałem pływaniem na Windsurfingu w dni wietrzne, w dni upalne natomiast rozgrywałem kolejne partyjki w tenisa ziemnego, a nocami jak miałem ochotę to wypływałem łodzią na ulubioną miejscówkę z wędką na ryby.

Przygotowanie miejscówki wyglądało standardowo: codziennie nęciłem kilkoma litrami paszy o stałej porze dnia, miksem kukurydzy całej, mielonej, pęczaku, pszenicy i makaronu, tak abym mógł łowić po kilku dniach dorodne leszcze. Czasami w dzień podpływałem na desce w moje ulubione miejsce, aby obserwować wodę czy ryby już tam żerują.

Po pięciu dniach przyszła pora na połów. Pierwszej nocy nic niestety nie złowiłem, ale... No właśnie było jedno ale, czyli coś czego nie przewidziałem.


Około 5tej nad ranem nagle trzask, plusk, trach od mojej zachodniej strony. Usłyszałem tak mocne tąpnięcie do wody jakby ktoś pustak zrzucał z czwartego piętra bezpośrednio do jeziora. Sytuacja ta się powtórzyła, zaniepokojony wróciłem do domu. Opowiedziałem wszystko rodzinie i znajomym, nikt nie chciał wierzyć. Udało mi się natomiast w kolejną noc namówić ojca aby popłynął ze mną na ryby.

loch.jpg.9f7057fd3f98debed422a4c1b7853fb2.jpg

Z ojcem podpłynęliśmy na miejsce jak to zawsze bywało godzinę przed zmierzchem, idealnie cumując łódkę tam, gdzie swobodnie można było rzucać wędką w przygotowane odpowiednio łowisko, tam gdzie miały pokazać się ryby. 

Była noc, pełnia - widać było niemal wszystko jak za dnia. Ryby niestety ponownie nie żerowały. Noc była dość zimna, nic się nie działo. Zaczynałem przysypiać. I nagle ponownie ogromny znajomy odgłos (czy ktoś tutaj wrzuca pustaki bezpośrednio do wody?) Ojciec pyta, co to było, mówiłem Ci, tak było wczoraj.

Siedzieliśmy jakieś kolejne 20 minut i jakieś 30 metrów  za świetlikami przepłynął potężny garb, szeroki na jakieś 1,5 metra i długi jak nasza łódź, która miała aż 4,2m. długości. Spojrzałem na ojca, on na mnie. Pytam: widziałeś to, On: cicho, widzę przecież. To coś przypominającego nie wiadomo co zanurzyło się po chwili pod wodę, przepływało powoli, ślamazarnie niczym wynurzająca się i zanurzająca się łódź podwodna.

Napięcie rosło, zaniemówiliśmy, w stanie szoku byliśmy jeszcze może przez kolejne 30 minut, jak to coś podpłynęło do Nas bliżej i tuż za spławikami wynurzyło się ponownie, a wielkość naszym oczom pokazała się jakaś bryła w wodzie 1,5 raza większa niż poprzednio. Po chwili ponownie się zanurzyło. Tym razem bez słów i z jednoczesnym zrozumieniem podciągnęliśmy kotwice do góry, zasiadłem do wioseł i niczym motorówka odpłynąłem na drugi brzeg, Ojciec w między czasie zwijał wędki, chyba nawet jedną połamał z przerażenia składając ją nerwowo...

Co to było naprawdę? Do dziś nie wiem, bo nigdy tego ponownie nie widziałem, na wodzie także pływałem wielokrotnie z Echosondą, nigdy nic podobnego nie spotkałem.... 

  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator
1 minutę temu, Jurek napisał:

Przepraszam, a nie braliście nic na rozgrzewkę ? Wiesz,  w nocy chłodno! :D

 

 

Nie, była zawsze żelazna zasada w nocy, alby ryby i łódka całą noc albo alko na brzegu, ja miałem naście lat wtedy, jeśli coś dziabnąłem to na imprezach w na mieście w Romero i Lagunie :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Administrator
15 minut temu, Jurek napisał:

@Grendziu Mam pytanie, czy można przytoczyć więcej niż jedną opowieść ? Zachłanność mnie zżera :$

Tak można do woli, wątek ma żyć, dlaczego  nie :icon_arrow1:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Historia, o której chcę Wam opowiedzieć,  wydarzyła się w okresie mojej młodości ok. 13 roku mojego życia.

Była  połowę lipca,  słoneczko pięknie przygrzewało, no - taka letnia kanikuła. Mieszkaliśmy na wsi, chociaż nie mieliśmy gospodarstwa rolnego. I w przeciwieństwie do  dzieciaków rolników, ciężko pracujących w tym czasie na rodzinnej roli,mogliśmy się w miarę beztrosko oddawać  wakacyjnym nastrojom, choć i tak  część tego czasu poświęcaliśmy na zarobkowanie,  bądz też na pomaganie  kolegom w ich codziennym znoju.

Do najbliższe rzeczki mieliśmy ok. 2 km. Jest to niewielki ciek, szeroki raptem na kilka metrów, po uregulowaniu jego biegu, jak większość rzek w Polsce,  zatracił swój pierwotny charakter,  a na kilkusetmetrowych prostkach wody było w nim raptem po kostki,  zwłaszcza latem. Niektóre zakręty koryta jednak pozostawiono  i w takich miejscach nurt potrafił wymywać dołki, nieraz sensownych rozmiarów. I właśnie takie jedno miejsce było obiektem naszych prawie codziennych wycieczek. Zwłaszcza w okresie letnich upałów. Myślę, że głębokość wody w tym miejscu oscylowała wokół poziomu 1,5 metra. Dla dzieciaków takich  jak ja i młodsze rodzeństwo,  i naszych rówieśników,   wody wystarczało aby do woli nacieszyć się kąpielą i jeszcze napopisywać się w skakaniem z pobliskich drzew na "główkę". Usiłowaliśmy też łowić ryby, ale nasze toporne zestawy nie dawały nic prócz kiełbików i, od czasu do czasu,  okonka. W tygodniu nie było tłoku, bo wszyscy na wsiach musieli ciężko pracować przy żniwach, ale w niedzielę obydwa brzegi były w tym miejscu oblegane. Pewnej takiej niedzieli nastąpiło nadzwyczajne poruszenie wśród męskiej części wielbicieli zażywania wodnej ochłody. Otóż na brzegu, niestety nie naszym, na kocu pojawiło się zjawisko, nadzwyczajna piękność w towarzystwie dwóch miejscowych dam dworu. Jak wynikało z podsłyszanych rozmów między starszymi młodzieńcami, do rodzinki raczyła przyjechać 14 - nastoletnia Viola z miasta Łodzi ! No,  szczęki nam opadły, Cudowne bikini w groszki, śliczna  wymuskana twarzyczka  i te włosy ! Jakie tam włosy, Cale pukle złocistych blond włosów do samego pasa !  Czegoś takiego większość z nas nie widziała jeszcze na żywo, tylko na kolorowych filmach wyświetlanych w remizie strażackiej podczas letnich seansów  kina objazdowego. A teraz mogliśmy na żywo, w miarę z bliska,  /bo starsza kawalerka nas złośliwie przeganiała, gdy chcieliśmy się bliżej przyjrzeć/ podziwiać takie zjawisko ! Większość młodzieńców zaczęła się dziwnie poruszać. Wyrażnie sztywniały im całe sylwetki, coś tak, jakby popołykali kije.  Pierś wypięta do przodu, ręce  jakoś tak dziwnie zaczęły  odchylać się w bok od klatki piersiowej,  nogi w kolanach sztywniały,  Poruszali się szurając przy tym stopami  po trawie... Nawet ja, chociaż byłem chuderlawym młodzieńcem,  zauważyłem u siebie napinanie się  miejsc, gdzie powinny znajdować się mięśnie.

Ale Viola, świadoma wpływu, jaki wywierała na męska część widowni po obu brzegach,  absolutnie nie wykazywała  nią zainteresowania. Wydymała tylko pogardliwie usteczka i coś tam poszeptywała ze swoimi dwórkami. Wchodząc w końcu do wody, umoczywszy tylko paluszek ze swojej zgrabnej stopki ,  z wyraznym obrzydzeniem oświadczyła,  że woda jest tutaj za brudna.  Po czym wycofała się znowu na kocyk i za chwilę powędrowała  z powrotem do wujostwa. Pociągnął za nimi tabun tamtejszych wyrostków, a my  między sobą gorączkowo wymienialiśmy informacje . Okazało się, że jeden z  kolegów podsłyszał jak  Viola wspominała, , iż będzie jeszcze przez kilkanaście dni oraz,  że powinny przychodzić nad rzekę w zwykły dzień, ze względu na  mniejszy tłok. Ze zgrozą stwierdziłem, że pozostał mi tylko jeden dzień, gdyż cała ta sytuacja zbiegła się z zaplanowanym przez mamę  naszym wspólnym  wakacyjnym wyjazdem do babci, mieszkającej w Poznaniu. Wyjazd był we wtorek, a więc chcąc obejrzeć jeszcze raz boginię na żywo, musiałem to zrobić w poniedziałek. Jednak taki wyjazd do babci z trójką łobuziaków wiązał się dla mamy z czasochłonnymi przygotowaniami ekipy i bagażu. Dała się jednak jakoś uprosić i w poniedziałkowe popołudnie pozwoliła nam na wyprawę nad rzeczkę pod warunkiem , że absolutnie  nie zabieramy ze sobą ani jednej wędki i bezwzględnie za 2 godziny meldujemy się z powrotem w domu.  Ja cieszyłem się głównie z możliwości ponownego spotkania piękności z Łodzi, przepraszam - z miasta Łodzi, natomiast młodsi bracia chyba większa wagę przywiązywali jeszcze wtedy  do uciechy z zabawy w wodzie. Tak więc pobiegliśmy, a w zasadzie był to marszobieg, każdy ze swoimi matzeniami. Po dotarciu na miejsce okazało się,  że na brzegu nie ma nikogo, ku mojemu rozczarowaniu. Ale zanim wskoczyliśmy do wody, zauważyliśmy dziwnego jegomościa, który idąc korytem rzeczki, czegoś namiętnie szukał w wodzie. Zgięty wpół, co rusz wyciągał z dna kamienie. U pasa wisiał mu szmaciany worek. Od czasu do czasu zbliżał się do brzegu i przenosił kilka metrów do przodu leżącą na nim wędkę oraz wiaderko, jak sadziliśmy na żywce, bo spławik od żywcówki z daleka "bił po oczach" swoją czerwoną barwą. Nie wskoczyliśmy do wody tylko podbiegliśmy do niego aby przyjrzeć się z bliska. Okazało się, że pan ten poluje na raki i ma ich już ponad pół worka. Zapytał nas czy jast tu gdzieś w pobliżu jakiś dołek, bo chciałby zarzucić też i wędkę na szczupaka Zapomnieliśmy o kąpieli i gorąco go zachęcaliśmy zmyślając na poczekaniu, jakie to nieraz z naszego dołka wyciągaliśmy okazy.. A w duchu  śmialiśmy się,  bo nigdy  nie udało nam się tam  nic złowić. No i wędkarz ów w końcu uzbroił zestaw w kiełbika i umieścił go w spowolnionym nurcie dołka. Nastąpiło piorunujące branie i po chwili naszym zdumionym oczom na brzegu ukazał się ok. 40 cm szczupak. Olbrzym ! Jak dla nas. Oczy nam o mały włos nie wypadły z orbit. Za chwilę znowu branie i tym razem na trawie ląduje lekko ponad 25 cm okoń, następnie drugi , o kilka cm dłuższy. Po dłuższej chwili bez brań, pan poinformował nas, że idzie "pomacać" w innych dołkach i. - oszołomionych, pozostawił samych. Spojrzeliśmy po sobie i nie namyślając się wiele, nawet się nie wykąpawszy,  biegiem pokłusowaliśmy do domu. Od strony przeciwnej, niż brama wejściowa, podkradliśmy się do szopy, gdzie leżały nasze wędki i nie zauważeni przez nikogo z powrotem pobiegliśmy nad rzeczkę. Raz dwa złowiliśmy  żywczyki i drżącymi z emocji rękami zarzuciłem w dołek jedną z żywcówek.  I ...nic. Kompletnie bez brań. Na nic dała zmiana przynęty na dżdżownice pozyskane z darni. Nawet kiełbiki nie brały. Po ok. godzinie nadziei, zdruzgotani perspektywą starcia z rozwścieczoną zapewne rodzicielką, jak niepyszni pomykaliśmy do domu.

Oj,  jak też nazajutrz uwierały nas w obolałe pośladki drewniane ławki wagonów III klasy !  Oj, jak uwierały !!! :D

 

 

 

 

Edytowane przez Jurek
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...